Dzisiaj też mieliśmy pobudkę o 6 rano (chyba tak będzie cały czas jak będziemy z Paulem, ale to dobrze, przynajmniej dzień jest dłuższy :/). Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy na targ kupić owoce, warzywa na przyszły tydzień i jakieś mięso na wieczorną imprezę (idziemy na urodziny znajomej Paul’a). Przy śniadaniu Paul zaproponował nam spacer i kąpiel w rzece za miastem. Bardzo nas to ucieszyło, przynajmniej ruszymy się z Noumei. Najpierw pojechaliśmy na lotnisko odebrać Mariel (następna osoba z couchserfingu, będzie ona spała na łódce Paula) i wtedy zadecydujemy czy pójdziemy na spacer czy wykąpać się (Mariel leciała z Paryża więc na pewno będzie zmęczona po 3 dniach podróży). Na lotnisku czekaliśmy na nią prawie godzinę za nim odebrała bagaż i przeszła przez kontrolę celną (tutaj nikomu się nie śpieszy). Paula w tym czasie roznosiła energia więc wnioskowaliśmy że pójdziemy raczej na spacer ;) I tak też się stało. Do wyboru mieliśmy dwie trasy: jedną płaską i jedną stromą. Wybraliśmy tą płaską, doliną prowadzącą do starej kopalni niklu. Jak dojechaliśmy na miejsce naszego „spacerku”, okazało się że idziemy na trekking (w sumie ponad 5 godzin). Paul narzucił dość szybkie tempo i co jakiś czas zatrzymywał sie żebyśmy mogli go dogonić (podobno często chodzi ze znajomymi na trekkingi po okolicy, więc ma dość dobrą kondycję). Po drodze nie minęliśmy ani jednego płaskiego odcinka!!! Paul powtarzał, że ta trasa jest płaska jak na Nowo Kaledońskie standardy (dobrze że nie wybraliśmy tej stromej opcji ;). Szlak był bardzo dobry bo wiódł drogą której używają ciężarówki. W miarę jak się wspinaliśmy widoki robiły się coraz ładniejsze. Nie mieliśmy specjalnie obranego celu, po prostu postanowiliśmy iść do godziny 15 i zobaczyć dokąd zajdziemy. Na końcu weszliśmy na jeden z okolicznych szczytów i tam usiedliśmy (to było jedyne płaskie miejsce podczas całego trekkingu) i zjedliśmy późny lunch. Z góry był bardzo piękny widok na zachodnie wybrzeże z Noumeą, jej zatoczkami i oddalonymi lagunami w tle. Po posileniu sie czekał nas jeszcze spacer w dół. Do samochodu doszliśmy około 18. I całe szczęście bo zaczęło się ściemniać. Byliśmy zmęczeni, spoceni (straszny upał i duchota), brudni (ziemia tutaj jest czerwona, bo jest bogata w związki żelaza) i szczęśliwi bo widoki były bardzo ładne. W drodze powrotnej, jak już dojeżdżaliśmy do portu, wjechał w nas motor kiedy zatrzymywaliśmy się na światłach. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Facet wgniótł nam trochę zderzak, zbił jedną lampę, trochę zarysował błotnik i złapaliśmy panę. Po spisaniu protokołu i zmianie koła, mogliśmy w końcu dojechać do portu, a potem na łódkę. Szybko wzięliśmy prysznic, przebraliśmy się i pojechaliśmy na imprezę. Tam wrzuciliśmy kiełbaski z jelenia kupione rano na targu (delicje) na grilla i zrobiliśmy sangriję (zeszła bardzo szybko). Poznaliśmy tam też sporo ciekawych i miłych osób. Generalnie bardzo dobrze się bawiliśmy. Niestety nie zabawiliśmy tu zbyt długo. Około północy zwinęliśmy się z powrotem bo jutro wcześnie rano wypływamy na rejs po okolicznych lagunach.