Następne dwa tygodnie (do 4 kwietnia) spędziliśmy w Canberze. Spaliśmy u Alicji. Dni mijały nam na nadganianiu bloga (jak tylko mieliśmy na to czas), obrabianiu zdjęć, spotkaniach z rodziną i zwiedzaniu Canberry. Byliśmy między innymi w War Memorial (muzeum poświęcone wszystkim wojnom w których brały udział wojska australijskie. W sumie ekspozycje były bardzo ciekawe. Były nawet wystawione myśliwce i bombowiec Lancaster z drugiej wojny światowej) i Narodowe Muzeum Australii (tu ekspozycje nie były już tak ciekawe). Kilka dni spędziliśmy też z Adamem i Agnieszką. Pojechaliśmy z nimi na bardzo przyjemny spacer za miasto. Po powrocie zjedliśmy obiad, popiliśmy winko ( w sumie wino 0 było całkiem niezłe), pokazaliśmy im zdjęcia z Australii i resztę czasu spędziliśmy na plotach (zeszło nam do północy). Andrzej pomógł też Adamowi przy remoncie w nowym domu. Tego dnia wieczorem poszliśmy do pubu i przy piwku i przyjemnej muzyce siedzieliśmy do 23. 23 marca wieczorem byliśmy na urodzinowym obiedzie z wujem Andrzejem i rodziną Alicji w restauracji. Kilka dni spędziliśmy też u wuja na pogaduchach. Paulina kilka razy musiała piec tartę cytrynową bo bardzo wszystkim smakowała (w szczególności Annie). Przed Wielkanocą upiekliśmy też mazurki (te zwykłe i jednego, dużego orzechowego). W przerwach i wolnym czasie (nie narzekaliśmy na jego brak) graliśmy też w tenisa na małym korcie w ogrodzie u Alicji. (po kilku dniach Paulina zaczęła nawet przebijać piłkę na drugą stronę siatki, więc dochodziło do dłuższych wymian, ale nie obyło się bez wybiciu kilku piłek na sąsiednie ogródki :). W Canberze spędziliśmy bardzo miłe dwa tygodnie. Niestety wszystko co dobre szybko sie kończy. W Wielkanocną niedzielą pojechaliśmy do Bowral do Marka I Wiktorii na Wielkanocny obiad, połączony z urodzinami wuja Andrzeja. W sumie było 19 osób (Rodzina Alicji, Adam z Agnieszką i dwójką dzieci, wuj Andrzej, Rodzina Marka bez Tima który jest obecnie w Hiszpanii i my). W ogrodzie siedzieliśmy przy długim stole. Niestety pogoda nie była najlepsza (kilak razy leciutko kropiło), co nie przeszkadzało nam dobrze się bawić. Wszyscy oprócz Kate, Jenny i jej chłopaka którzy musieli wracać do Sydney i rodziny Adama (reszta spała u Marka w domu, a wuj Andrzej miał zarezerwowany hotel 5 min od domu Marka), siedzieli i gadali do późnej nocy. Był to naprawdę bardzo miły dzień. Z Pauliną zrobiło nam się trochę przykro, że nasz pobyt u rodziny dobiega końca bo spędziliśmy z nimi naprawdę kilka wspaniałych dni i zżyliśmy się z nimi.
W poniedziałek Wielkanocny wstaliśmy przed 8, zjedliśmy kilka tostów z miodem, wypiliśmy herbatę i poszliśmy z Markiem, Wiktorią, Alicją i Geoffem grać w tenisa. Paulina grała coraz lepiej (niestety czasem nie trafiała w piłkę – musi jeszcze trochę poćwiczyć :) Tak nam zleciało do 10. Wróciliśmy do domu. Tam czekał już na nas wuj Andrzej. Zjedliśmy więc porządne drugie śniadanie, po którym pożegnaliśmy się z rodziną Alicji, która wracała już do Canberry. Po całym zamieszaniu usiedliśmy sobie z wujem w zacisznym pokoju na pogaduchy. Wuj opowiadał nam jak się ma jego książka, pytał nas o plany po podróży i opowiedział nam o jego planowanej podróży do Europy. Niestety i z wujem musieliśmy się pożegnać bo musiał on wracać już do Canberry. Zostaliśmy wiec sami z Markiem i Wiktorią. Po wypiciu kawy i zjedzeniu mazurków zebraliśmy się i poszliśmy na bardzo przyjemny spacer na pobliską górkę. Spacerek zajął nam jakieś dwie godzinki. Po drodze zaszliśmy też obejrzeć dom który jest na sprzedaż (bardzo duża posiadłość i dużym i pięknym ogrodem) do domu wróciliśmy w samą porę na 5 o’clock tea. Usiedliśmy w ogrodzie, zajadając scones (takie angielskie ala bułeczki) z dżemem truskawkowym i prawdziwą bitą śmietaną. Później Andrzej wziął się za pisanie bloga, a Paulina za planowanie trasy po Japonii. Po kilku godzinach ciężkiej pracy zjedliśmy z Wiki i Markiem obiad i wieczór zleciał nam na pogaduchach przy winku. Spać poszliśmy około północy.