Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Kings Canyon
Zwiń mapę
2010
08
mar

Kings Canyon

 
Australia
Australia, Kings Canyon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 32246 km
 
Dzisiaj wstaliśmy wyjątkowo wcześnie, o 4 rano, żebyśmy zdążyli na wschód słońca. Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się i pojechaliśmy do parku żeby znaleźć dobre miejsce. Pod bramkę dojechaliśmy o 5.30 (tak otwierali park). Pani sprawdziła nasze bilety, uśmiechnęła się i powiedziała, że jesteśmy 30 min za wcześnie (okazało się że nie przestawiliśmy zegarka po przekroczeniu granicy stanowej o 30 min do tyłu, mogliśmy więc spać 30 min dłużej :(. W końcu ponownie o 5.30 (dejavu) pani otworzyła szlaban i mogliśmy wjechać. Musieliśmy dojechać do Uluru z drugiej strony, na nową platformę z której będziemy oglądać wschód. Jak dojechaliśmy na parking było jeszcze ciemno i nie było nikogo. Wzięliśmy aparat z samochodu i poszliśmy ustawić się na platformie, tak żeby nikt nam przed nosem nie stanął. W miarę jak zbliżał się wschód zaczęły zjeżdżać się autokary i minibusy wycieczkowe i samochody. Zrobiło się strasznie ciasno i tłoczno (jednak dobrze że przyjechaliśmy wcześniej). Wschód był równie wspaniały i kolorowy. Po obejrzeniu całego spektaklu, cała stonka wróciła do autokarów i pojechała więc zrobiło się luźniej. Zeszliśmy spacerkiem na parking i postanowiliśmy zdrzemnąć się chwilę bo jednak byliśmy nie wyspani. Po godzince zrobiliśmy sobie kawę i podjechaliśmy do tzw. Water Hole (oczko wodne) i poszliśmy na krótki spacer. Po drodze zastanawialiśmy się czy można wejść na szczyt Uluru (jest to, podobnie jak The Olgas bardzo ważne i święte miejsce dla Aborygenów – dookoła Uluru wiedzie pieszy szlak i do nie których miejsc nie ma wstępu ze względu na ich szczególne znaczenie), bo słyszeliśmy sprzeczne informacje. Po powrocie ze spaceru objechaliśmy Uluru do końca i kiedy wyjeżdżaliśmy zza ostatniego zakrętu dostrzegliśmy parking i ścieżkę z łańcuchami wiodącą prosto pod górę (bez żadnych zygzaków). Paulinie zapaliły się oczy, więc nie pozostało nic innego jak zatrzymać się i iść na kolejny spacer. Wzięliśmy plecak, aparat, wodę, czapki i moskitiery i ruszyliśmy. Na początku szliśmy szybkim tempem, ale po kilku minutach musieliśmy zwolnić, bo podchodzenie prosto pod górę zrobiło się dość męczące. Robiliśmy dość częste przystanki, bo uda zaczęły nam wysiadać, ale parliśmy cały czas na przód. Im szliśmy wyżej i wydawało nam się, że już niedaleko, okazywało się że to nie koniec. Jak skończyła się bardziej pochyła część, łańcuchy się skończyły zostały tylko namalowane przerywane pasy pokazujące szlak. Z dołu szczyt wyglądał dośc płasko, ale jak weszliśmy wyżej był on dość mocno pofałdowany. Paulina stwierdziła, że ma dosyć i została, a Andrzej poszedł dalej żeby dojść do geologicznego wierzchołka. Z góry był przepiękny widok na okolicę (360oC i generalnie pustka, na horyzoncie było widać tylko The Olgas, Mt Connor i jakieś inne górki). Jak Andrzej wrócił do Pauliny, koło niej siedziało dwóch podstarzałych, angielskich pedałów. Jeden był dość mocno zmęczony, miał obdarte kolana (musiał się przewrócić kilka razy przy łańcuchach) i nie wyglądał najlepiej, a przed nimi jeszcze zejście. Po krótkiej odsapce zaczęliśmy schodzić (faktura skały przypominała łuszczącą się skórę). Po drodze minęlismy ludzi wchodzących w klapkach i dwóch kolesi na boso (?), nie mieli zbyt dużo wyobraźni chyba. Cała wspinaczka razem z zejściem zajęła nam niecałe dwie godziny (a w przewodniku były 3) i trochę nas wykończyła. Przebraliśmy się w suche rzeczy (byliśmy cali spoceni) i pojechaliśmy dalej na północ do Kings Canyon. Na miejsce dojechaliśmy około 16. Wokół Kings Canyon Też prowadzi pieszy szlak (6km, około 3-4 godzin). Stwierdziliśmy że chyba nie damy rady i postanowiliśmy iść do pierwszego punktu widokowego i wrócić z powrotem. Najgorsze było wejście na górę potem było już płasko. Po dojściu do punktu widokowego, stwierdziliśmy że jak już weszliśmy na górę to możemy obejść wszystko dookoła. Z góry kanionu były piękne widoki (ściany mają po 300 metrów wysokości). Mniej więcej w połowie drogi jest miejsce z niewysychającym oczkiem wodnym, Ogrody Edenu (Garden of Eden), z bardzo bujną roślinnością. Po dojściu do samochodu byliśmy totalnie padnięci, okazało się również, że trasę przeszliśmy znowu w rekordowym tempie 2 godzin i 15 minut (to Paulina ma takie genialne pomysły ;), Chyba przez następne kilka dni nie będziemy się w stanie ruszać. Wsiedliśmy do samochodu i podjechaliśmy na pole kempingowe. Mieli ciepłą wodę i prysznic więc nie szukaliśmy już innego miejsca na nocleg. Po kąpieli i obiedzie poszliśmy od razu spać. Byliśmy zbyt zmęczeni na planowanie dnia jutrzejszego.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (53)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mama J
mama J - 2010-04-03 22:55
Kochani, między nami jest pól świata. Milość do Was skraca tę odleglość.Świadomość,że JESTEŚCIE i myślicie czasem o mnie przepelnia mnie radosną energią.Dziękuję, że gdzieś tam cząsteczka mnie wciąż wędruje razem z Wami.Pozdrawiam i przesylam buziaczki.
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże