Rano ta sama rutyna. Pobudka, śniadanie, pakowanie i w drogę. Dzisiaj jedziemy do Uluru – Kata Tjuta National Park. Do przejechania mamy jakieś 250 km po asfalcie więc nie powinno być niespodzianek. W połowie drogi minęliśmy Mt Connor. Ta góra jest często mylona z Uluru. Kilka kilometrów przed Uluru, przy drodze leżała potrącona krowa a na niej... orzeł. Zatrzymaliśmy się więc i zaczęliśmy cofać. Niestety jak się zbliżaliśmy orzeł odleciał, więc nie udało nam się zrobić zdjęcia. Paulina widziała jak wzbijał się on w powietrze. Po rozłożeniu skrzydeł był dłuższe od krowy (wyglądał jakby miał odlecieć z krową w szponach ;). Przy wjeździe do parku narodowego musieliśmy zapłacić $25 od osoby (trochę dużo, ale bilet jest ważny przez 3 dni). Chcieliśmy zobaczyć zachód słońca nad Uluru, ponieważ do zachodu mieliśmy jeszcze trochę czasu postanowiliśmy pojechać najpierw nad The Olgas i zrobić sobie tam spacerek i wrócić się nad Uluru. The Olgas składają się z 36 mocno zaokrąglonych szczytów. Aborygeńska nazwa to Kata Tjuta i znaczy wiele rąk. Największy ze szczytów, Mt Olga ma 1066m n.p.m. My zrobiliśmy sobie bardzo fajny, 3 godzinny spacerek pomiędzy Olgas, przez kotlinę wiatrów (Valley of the Winds). Przed przyjazdem tutaj Paulina była sceptycznie nastawiona do Uluru. Ale jak dowiedzieliśmy się że jest tu coś jeszcze do zobaczenia, zmieniła zdanie. The Olgas bardzo jej się spodobały (bardziej niż Uluru). Spacerek Kotliną jest bardzo przyjemny (mimo że było bardzo mało cienia). Kiedy na szlaku temperatura przekracza 35oC jest on zamknięty ze względów bezpieczeństwa (mieliśmy szczęście, bo był otwarty pomimo że było dość upalnie). Zmęczeni po spacerze (narzuciliśmy sobie dość wysokie tempo) wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na parking z którego będziemy oglądać zachód słońca. Mimo że przyjechaliśmy sporo przed zachodem zaczęło się robić tłoczno. Zaparkowaliśmy samochód w dość dobrym miejscu. Ja zacząłem ustawiać aparat, a Paulina zrobiła kolację. Zaczęło się zjeżdżać coraz więcej ludzi (dobrze że przyjechaliśmy wcześniej). W miarę jak słońce chyliło się ku zachodowi Uluru zaczęło zmieniać kolor. Wyglądało to wszystko przepięknie. Na końcu skała była ogniście pomarańczowa, jakby się paliła. Po całym spektaklu ludzie zaczęli się rozjeżdżać. My postanowiliśmy poczekać na gwiazdy. Nie byliśmy pewni czy dotrwamy, bo park był otwarty od świtu do zmierzchu (myśleliśmy, że ktoś przyjedzie i nas stamtąd wyrzuci, na szczęście nikt się nie pojawił). Ponieważ zostało kilka samochodów postanowiliśmy, że jak ostatni będzie odjeżdżał my wtedy też się zwiniemy (ostatni samochód który zastał z nami wpadł chyba na ten sam pomysł bo jak my odpaliliśmy samochód oni zrobili to samo). Gwiazdy nad Uluru wyglądały wspaniale. Dokoła w promieniu kilkuset kilometrów nie było żadnego miasta więc niebo było całkowicie ciemne i gwiazdy było widać bardzo wyraźnie. Ponieważ chcieliśmy przyjechać tu jutro na wschód słońca postanowiliśmy że czas iść spać. Musieliśmy wyjechać z parku (niestety nie można spać na jego terenie, więc musieliśmy wyjechać za jego granice. Znaleźliśmy jakieś miejsce blisko drogi gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg.