Na dzisiaj miieliśmy zaplanowaną wycieczkę po okolicy. Wstaliśmy około 9. Zjedliśmy wspólnie śniadanie (znowu owsianka – Paulina się cieszyła, ale ja bym zjadł już coś innego ;). Zebraliśmy się około 11. Najpierw pojechaliśmy nad wodospad Fitzroy (82 m wysokości), bardzo ładnie położony nad urwiskiem. Dalej zjechaliśmy doliną Kangaroo do małej miejscowości w której zatrzymaliśmy się na lunch i kawę. Stamtąd kierowaliśmy się nad morze, zatrzymując się po drodze w różnych miejscach (niestety nie pamiętamy wszystkich nazw, było tego sporo). Nad morzem zatrzymaliśmy się nad zatoką nad którą wuj Andrzej z ciotkę Iną przyjeżdżali na kemping. Zdaje się że Mark z Viktorią i dziećmi też tu byli kilka razy na wakacjach. Kempingu już nie ma (z czego Mark był dość niezadowolony) bo jego miejsce zajął ośrodek z domkami i wprowadzili zakaz wjazdu dla przyczep kempingowych. A szkoda bo miejsce jest bardzo ładne. Tam gdzie byliśmy zatoka kończyła się skałami w której było kilka blow holes (dziur „wydmuchanych” w skałach przez fale) i był też spory basen w skałach (część była naturalnie zbudowana ze skał, od morza był zbudowany murek). Basen był naturalnie napełniany wodą z rozpryskujących się na skałach fal, która spływała do basenu. Andrzej i Mark zdecydowali się na kąpiel. Woda była dość orzeźwiająca ;) Po kąpieli poszliśmy do sklepu rybnego kupić trochę krewetek i rybę na obiad. Do domu wróciliśmy około 19 i zaczęliśmy kręcić się koło obiadu. Na początek Mark przyrządził zapiekane ostrygi z podsmażonym boczkiem i syropem klonowym (zaskakująco dobra kombinacja, która smakowała nawet Paulinie!!!), a Viki podszykowała sos do krewetek z papryczkami chili, cebulą i pomidorami. Z ostrygami i czerwonym winkiem poszliśmy usiąść do ogrodu. Dość szybko poszliśmy się przebrać w długie spodnie i długi rękaw bo nygi je..ły niemiłosiernie i kontynuowaliśmy spożywanie wina i ostryg. Jak już się zrobiło całkiem ciemno, w dobrych humorach weszliśmy do środka i Viki zrobiła krewetki, a do nich kuskus. Zasiedliśmy w jadalni i dalej raczyliśmy się winkiem które bardzo dobrze wchodziło z owocami morza :) Po przystawce byliśmy już tak pełni, że nikt nie myślał o smażeniu ryb. Kontynuowaliśmy nasze rozmowy m. in. o podróży Marka i Viktori do Wielkiej Brytanii, naszym pobycie w Szkocji i innych pierdołach. Po tych zagorzałych rozmowach znowu zgłodnieliśmy więc Mark poszedł smażyć rybę i dalej kontynuowaliśmy dyskusję. Około 23 Paulina zabrała się do szykowania sałatki ziemniaczanej na jutrzejszy lunch u Alicji w Canberze, a Andrzej poszedł Markowi couchsurfing i naszego bloga. Spać poszliśmy około 1 nad ranem. Jutro jedziemy już do Canberry zobaczyć się z wujem Andrzejem, Alicją i jej rodziną i z Adamem.