Rano wstaliśmy dosyć wcześnie bo trzeba było zjeść śniadanie, spakować się i wyczyścić samochód przed oddaniem. Zajęło to nam jakieś 1.5 godziny. W drogę do Sydney ruszyliśmy ok 10. Do samego miasta była już autostrada więc nic specjalnego nie widzieliśmy poza sporą ilością kamer z radarami. Samochód musieliśmy zdać przy lotnisku które leży w południowej części miasta więc musieliśmy przejechać przez zatokę. Jak się do niej zbliżaliśmy pojawiły się znaki na most i tunel. Obie przeprawy są płatne, o czym nie wiedzieliśmy. Znaki informowały tylko o elektronicznym systemie płatności i nie widzieliśmy znaków kierujących do bramek w których można było zapłacić gotówką. Po drodze były znaki informujące że nie uiszczenie opłaty grozi karą w wysokości $200. Trochę się tym zmartwiliśmy bo nie mieliśmy jak zapłacić. Później dowiedzieliśmy się że można zapłacić dzwoniąc do firmy obsługującej w ciągu 48 godzin od podróży (zrobiliśmy to będąc już u Marka). Po dojechaniu do biura Jucy zdaliśmy samochód (facet mówił że nie widział jeszcze tak czystego samochodu – chyba za mocn się staraliśmy ;). Po załatwieniu wszystkich formalności zadzwoniliśmy do Marka który przyjechał nas odebrać. Po drodze okazało się że jedziemy do jego pracy skąd pojedziemy samochodem Victorii do domu (Victoria była na całodniowym kursie w Blue Mountains na północ od Sydney i wróci z koleżanką do domu). Trochę zaskoczeni tą opcją zmieniliśmy samochody na parkingu przed miejscem gdzie pracuje Mark (Mark pracuje w dużej firmie transportowej – coś jak Raben – mają ciężarówki zwożą przesyłki z całego miasta i okolicy w jedno miejsce gdzie są sortowane i ładowane na duże tiry; Mark jest szefem popołudniowej zmiany i kieruje tym całym bałaganem). Z tamtą pojechaliśmy do Bawral, do którego mieliśmy nieco ponad godzinę jazdy. W domu zrzuciliśmy manele i rozgościliśmy się jak nam kazał Mark (i Victoria przez telefon też:). Victoria wróciła do domu około 8 wieczorem i zrobiliśmy sobie wspólny obiad i gadaliśmy przy stole. Później przenieśliśmy się do pokoju na kanapę gdzie kontynuowaliśmy rozmowy przy winku aż do powrotu Marka z pracy (z reguły wraca on do domu między 10 a 11 wieczorem). Ich dom jest bardzo duży, bardzo ładny i przestrzenny. Jest on zbudowany z cegły, jeszcze przed wojną, co sprawia że jest on przyjemnie chłodny w upalne dni. Kilka lat temu został on trochę rozbudowany przez co zyskał dwie duże sypialnie (żeby pomieścić całą rodzinę). Za domem jest bardzo duży ogród (jeszcze większy niż ten na Litewskiej). Tam Victoria hoduje kilka kur i ma kilka grządek. Jest też kilka starych i dużych drzew (lipa, sosna i cóś jeszcze). Przed domem jest trochę mniejszy ogród gdzie rosną głównie zioła, rukola i drzewko chili. W grudniu z tyłu ogrodu odbyło się wesela Ellie i Guy’a na którym było około 100 osób. Całość bardzo się nam podobała.
Spać poszliśmy po północy, a rano musimy wcześnie wstać bo zabierzemy się z Victorią do Sydney (w czwartki pracuje ona w przychodni na wschodzie Sydney).