Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    05 - 07 Grudzień Pakse - degustacji kawy ciąg dalszy
Zwiń mapę
2010
05
gru

05 - 07 Grudzień Pakse - degustacji kawy ciąg dalszy

 
Laos
Laos, Paksé
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 65262 km
 
Dzisiaj jedziemy do Pakse, naszego ostatniego przystanku w Laosie. Wczoraj kupiliśmy łączony bilet na łódkę i busa, którym dojedziemy do samego centrum. Nasza łódka odpływała o 11.30. Na plaży byliśmy wcześniej w razie gdyby zaszły jakieś zmiany. O 11.50 w końcu facet, który sprzedał nam bilet powiedział, że możemy wejść na łódkę. Jak zakładaliśmy plecaki koleś poprosił o nasz bilet, poszedł z nim do biura i po krótkiej rozmowie z innym kolesiem, napisał na nim coś po laosku i oddał nam. Na pytanie Andrzeja czy wszystko jest w porządku, odpowiedział, że tak. W końcu mogliśmy wejść na jedną z dwóch podstawionych łódek. Nasza była totalnie załadowana turystami i plecakami. Jak wypłynęliśmy z pomiędzy desek zaczęła wlewać się woda (chyba byliśmy za mocno zanurzeni). Po chwili woda zaczęła podchodzić coraz szybciej. Odbiliśmy więc na najbliższą wysepkę. Dopłynęliśmy na nią jak woda zaczęła podmywać nasze plecaki. Wszyscy wyszli na brzeg i sternik zaczął wybierać wodę. Po chwili wyciągnął telefon i do kogoś zadzwonił. Po kilku minutach przypłynęła druga łódka, którą bezpiecznie dopłynęliśmy do Ban Nakasang. Tam, z biletem w ręku poszliśmy szukać naszego busa. W końcu jakiś koleś powiedział, że mamy poczekać z innymi pasażerami. Po kilkunastu minutach przyjechał autobus i koleś powiedział, że wszyscy mogą wsiadać. Kiedy bagaże były już na dachu i wszyscy siedzieli w środku, przez okno obok Pauliny facet powiedział do nas, że mamy wysiadać bo nie jedziemy do Pakse. Zaczęliśmy się więc wypytywać dlaczego. Najpierw koleś nakazywał, że mamy wysiąść bo opóźniamy odjazd. Później okazało się, że koleś u którego kupiliśmy bilet nie przekazał kasy za busa. Powiedzieliśmy kolesiowi, że mamy bilet, pokazaliśmy je jemu kiedy zeszliśmy z łódki i wtedy nic nie powiedział, że nie pojedziemy to dlaczego teraz jest inaczej. Koleś jednak nie ustępował i bardzo nieprzyjemnym tonem mówił, że mamy wysiadać. Kierowca otworzył drzwi i zaczął wysadzać ludzi, którzy siedzieli przed nami, żebyśmy mogli wyjść, więc nie mieliśmy specjalnie wyboru. Cała sytuacja nie byłaby tak stresująca, gdyby koleś nie był tak agresywny od samego początku. Zamiast wyjaśnić o co chodzi, zaczął, że mamy wysiadać, że nie jedziemy do Pakse i że możemy popłynąć z powrotem na Don Det dowiedzieć sie co się stało bo on nie może zadzwonić. Jak Andrzej czekał na zdjęcie naszych plecaków z dachu Paulina poszła zorientować sie co dalej. Jednak każda osoba z biur organizujących transport ignorowała ją kompletnie. Odwracali się, dłubali w zębach i nie chcieli rozmawiać. W końcu jakiś koleś powiedział, że może będzie transport o 17. W tym momencie byliśmy naprawdę wkurzeni. Andrzej przyszedł do biura gdzie Paulina rozmawiała z kolesiem, rzucił plecaki, szybkim krokiem podszedł bliżej (później Paulina powiedziała, że zauważyła jak koleś zaczął się kurczyć i się chyba przestraszył) i stanowczym tonem spytał czy ten transport o 17 to nie lipa i czy będziemy musieli spędzić tutaj noc. Koleś jednak nic nie odpowiedział, ,tylko gdzieś zadzwonił. Po kilku minutach znalazł się kolejny bus, którym już bez przeszkód dojechaliśmy do Pakse. Tam obeszliśmy kilka guesthousów i w końcu coś wybraliśmy (generalnie bez rewelacji). Późnym popołudniem poszlismy na obiad i do kafejki internetowej.
Następnego dnia wybraliśmy się na lokalny market i na dalsze degustacje i poszukiwanie dobrej kawy. Niestety przebiegały one bezowocnie. Postanowiliśmy więc, że jutro wypożyczymy skuterek i pojedziemy do oddalonego o 10 km od Pakse sklepu, który sprzedaje produkty z Bolaven, w tym kawę.
Następnego dnia wcieliliśmy nasz plan w życie i po śniadaniu pojechaliśmy do sklepu. Tam owszem sprzedawali dużo lokalnych produktów, ale kawa nie wyglądała za ciekawie. Kupiliśmy za to herbatę, którą mamy zamiar sprezentować tacie June po powrocie do Bangkoku. W sklepie dowiedzieliśmy się, że do Pkasong jest tylko 30 km, więc postanowiliśmy tam pojechać i ponownie odwiedzić holendra, u którego kawa smakowała nam najbardziej. I w sumie nie żałowaliśmy naszej decyzji. Facet miał więcej wolnego czasu, więc sobie z nim miło pogawędziliśmy (również na temat kawy). Akurat trafiliśmy na moment kiedy jego laotańska rodzina przebierała ususzone ziarna, więc spytaliśmy się czy może on nam upalić kawy tak jak ostatnio. Kupiliśmy więc kolejne 0,5 kg kawy. Oglądanie samego procesu palenia tak nas zainspirowało, że kupiliśmy jeszcze kilogram zielonych ziaren, żeby popróbować tego w domu. Do Paksong wróciliśmy po 13. Pochodziliśmy jeszcze po okolicy i wieczorem poszliśmy na obiad. Jutro opuszczamy już Laos i jedziemy do Bangkoku, ponownie spotkać się z June.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2010-12-13 08:08
aż zapachniało :-))
 
kk
kk - 2010-12-13 16:22
A ja mam jeszcze zieloną kawę w domu, taką do upalenia jeszcze z czasów pływania i ciągle jest dobra, bo nie tak dawno ją paliłam :)) A Andrzej musiał groźnie wyglądać, że bus znalazł się prawie od razu - tak trzymać :-)
 
akleeberg
akleeberg - 2010-12-14 06:01
Na szybkości w załatwieniu transportu znaczącą rolę odegrała różnica wzrostu
 
kk
kk - 2010-12-14 09:54
No to dobrze że tak wyrosłeś a kurpudle niech się boją :-) szczęśliwej drogi do Londynu i dalej do nas buzi pa
 
akleeberg
akleeberg - 2010-12-14 13:49
nam cały czas pachnie w plecaku ;)
 
Ma
Ma - 2010-12-14 21:17
No będziecie mieli co wspominać!!!
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże