Dzisiaj postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej na południe Laosu i zatrzymać się na wyspach na Mekongu (Si Phan Don), przy granicy z Kambodżą. Rono, o 7.30 mieliśmy lokalny transport (półciężarówka) do Pakse, ale musieliśmy czekać do po 8 aż samochód się zapełni. W Pakse następną półciężarówką (tym razem na pace były trzy ławki – dwie po bokach i jedna po środku – więc było jeszcze ciaśniej) jechaliśmy przez 4 godziny ściśnięci jak sardynki do Ban Nakasang, skąd przepłynęliśmy łódką na wyspę Don Det. Na miejscu poszliśmy najpierw zjeść lunch i później poszliśmy szukać noclegu. Najbardziej popularne na wyspie są bungalowy nad samą rzeką. Są one w bardzo różnym stanie. Od ledwo trzymających się i pochylonych bambusowych chatek, do porządnych domków na podmurówkach z toaletą i prysznicem. My postawiliśmy na wygodę i wynajęliśmy pokój w guesthousie. Po drodze spotkaliśmy Jeremiego, który też dotarł tutaj dzisiaj. Si Phan Don, tak nazywa się ten region (lub 4000 wysp) jest głównym powodem dlaczego nie da się przepłynąć Mekongiem od morza do Chin (pomimo usilnych wysiłków francuzów w XIXw). W tym miejscu na szerokości ok. 14 km i długości ok. 10 km rozciągają się potężne przełomy przez, które przelewają się tysiące litrów wody na sekundę. Wyspa, na której my się zatrzymaliśmy, Don Det, leży kilka kilometrów na północ od nich. Wieczorem poszliśmy jeszcze cos przekąsić i poszliśmy spać. Byliśmy trochę zmęczeni po dzisiejszej podróży.
Następnego dnia, po śniadaniu poszliśmy na spacer po wyspie. Nie przeszliśmy 100 metrów i spotkaliśmy Darka i Iwonę (poznaliśmy ich kilka dni wcześniej w Paksong, na płaskowyżu Bolaven). Powiedzieli, że na dzisiaj mają ambitny plan nie schodzenia z hamaków przed ich domkiem, więc jak będziemy wracać ze spaceru to mamy do nich zajrzeć. Brzegiem wyspy doszliśmy do starego mostu kolejowego łączącego Don Det i Don Khon (żeby go przekroczyć turyści muszą zapłacić 20.000 kip za dzień) Ponieważ zaczęło się robić nieznośnie gorąco usiedliśmy w jednej z knajpek przy moście i zamówiliśmy coś do picia i do jedzenia. Stwierdziliśmy, że w ten upał nie ma sensu się katować i ruszyliśmy w drogę powrotna. Postanowiliśmy, że jutro wynajmiemy rowery i pojedziemy na Don Khon. Wczesnym popołudniem poszliśmy odwiedzić Iwonę i Darka i na miłych pogaduchach zeszło nam do wieczora. Po zapadnięciu zmroku poszliśmy na obiad i spotkaliśmy się też z siostrą Darka i jej chłopakiem. Przy piwku rozmawiało nam się jeszcze sympatyczniej, ale sielanka została brutalnie przerwana około 23 kiedy to zamykali knajpę. Umówiliśmy sie na jutro rano na śniadanie i postanowiliśmy pojechać zobaczyć wodospad Khone Phapheng i wynająć łódkę, żeby zobaczyć bardziej odległe wyspy.
Dzisiaj konsekwentnie wcieliliśmy nasz wczorajszy plan w życie. Po śniadaniu poszliśmy rozejrzeć się za jakąś wycieczką do wodospadu. Chcieliśmy tam popłynąć łódką, ale dowiedzieliśmy się, że takie wycieczki nie są już organizowane, ponieważ kilka łódek wywróciło się przy wodospadach i parę osób zginęło. W końcu udało nam się znaleźć tanią wycieczkę (do wodospadu i później wokół wysp). Przed południem popłynęliśmy do Ban Nakasang i stamtąd pojechaliśmy busem zobaczyć wodospad. Khone Phapheng, tak się nazywał, to największy (pod względem ilości przepływającej wody) wodospad na Mekongu i w całej Azji Południowowschodniej. Średnio przepływa tutaj 11 tyś m3 wody na sekundę (najwięcej zanotowano 49 tyś m3 na sekundę). Woda była bardzo wzburzona i prąd był bardzo silny. Widać było potężną siłę spienionej wody. Posiedzieliśmy tam chwilę, bi widok robił naprawdę spore wrażenie. W wodach przy wodospadzie żyje też ryba Pangaz (endemit Mekongu), która jest zagrożona wyginięciem. Jest ona dość pokaźnych rozmiarów (długość dochodzi do 3 metrów i może ważyć nawet 300 kg). Z wodospadu poszliśmy na lunch w lokalnej knajpce i po 14 wróciliśmy do Ban Nakasang. Tam poszliśmy na nabrzeże spytać gdzie jest nasza łódka, którą mieliśmy popłynąć z powrotem na Don Det. Tam kolesie powiedzieli nam, że łódki nie ma i musimy zapłacić 10 tyś kip od osoby jeżeli chcemy wrócić na wyspę. Zaczęliśmy się więc z nimi kłócić. Jeden z nich powiedział, że skoro kupiliśmy wycieczkę na wyspie to może jakaś łódka po nas przypłynie, ale chyba ok 17. Po chwili przypłynęła jednak nasza łódka. Odetchnęliśmy z ulgą. Później okazało się, że kolesia na nabrzeżu chcieli po prostu nas naciągnąć żebyśmy im zapłacili za transport 9a myśleliśmy, że takie rzeczy to tylko w Wietnamie się dzieją, jednak widać że i w Laosie w bardziej turystycznych miejscach trzeba uważać). Z Don Det popłynęliśmy jeszcze inną łódką pozwiedzać okolicę. Jest tutaj naprawdę malowniczo, szczególnie podczas zachodu słońca. Czuć, że życie płynie tutaj znacznie wolniej. Po powrocie z rejsu poszliśmy na obiad i tradycyjnie przy piwie i kilku kroplach lao lao gaworzyliśmy do zamknięcia knajpy. My Jutro zbieramy się do Pakse, skąd pojedziemy do Tajlandii, a Iwona, Darek i jego siostra jadą do Kambodży.