Rano po śniadaniu poszliśmy poszukać jakiegoś innego, bardziej przyjemnego guesthousu na następne dwie noce. Na szczęście poszukiwania nie trwały długo. Po przeprowadzce oddaliśmy nasze brudne rzeczy do prania i poszliśmy na spacer. Luang Prabang jest bardzo malowniczo położone u ujścia rzeki Nam Khan do Mekongu. Jest tutaj również sporo starszych, kolonialnych budynków. Znajdują się one głównie w centrum, które jest również bardzo turystyczne. Jest tutaj pełno guesthousów, droższych hoteli, kafejek i restauracji. Na szczęście nie trzeba daleko chodzić, żeby poczuć bardziej lokalne klimaty. Mimo wszystko miejsce to nie zrobiło na nas jakiegoś powalającego wrażenia. Wieczorem, główna ulica jest zamknięta dla ruchu i odbywa się na niej nocny targ. Można na nim kupić wyroby rękodzielnicze (torby, torebki, saszetki, portfele, laczki biżuterię), ale specjalnie się one nie różniły od tych, które do tej pory widzieliśmy (niektóre rzeczy przypominały te co widzieliśmy w Sapie). Niestety spotkaliśmy też na nim sporo podchmielonych i głośno się zachowujących backpackersów. Pobieżnie przeszliśmy się po markecie i poszliśmy zjeść obiad. Chcieliśmy jeszcze raz spróbować smażoną trawę z rzeki (taką jak nam Nok przyrządziła, ale znaleźliśmy tylko surową na straganach. W drodze powrotnej do pokoju odebraliśmy nasze pranie. Postanowiliśmy, że jutro wynajmiemy motorek i pojeździmy po okolicy