Dzisiaj jedziemy do Boun Tai na kilka dni, spotkać się z Nok. Rano o 7.30 mieliśmy autobus. Wcześniej chcieliśmy zjeść śniadanie, ale obsługa w knajpie była dość wolna od rana więc pojechaliśmy na głodnego. Na miejscu byliśmy jakoś około 11. Po spotkaniu z Nok poszliśmy zrzucić bagaże. W domu zaoferowaliśmy jej wcześniej zakupionej herbaty i usiedliśmy na werandzie. Dom był bardzo skromny bez prądu i bieżącej wody, ale widok z werandy na wioskę i okolicę był piękny. Przy herbacie pogaworzyliśmy trochę o naszych podróżach i o wizycie Nok w Polsce. Było wesoło i czas na leciał dość szybko. Popołudniu przeszliśmy się po wiosce i zahaczyliśmy też o restaurację, gdzie zjedliśmy lunch (tradycyjnie cienki rosołek z makaronem, mięsem i lokalnym zielskiem – odpowiednio doprawiony jest bardzo smaczny, Andrzej tak się rozsmakował w tutejszych pastach na bazie chili, że Paulinę na sam widok ile Andrzej tego ładuje do zupy pali w gębie i łzy nachodzą do oczu). Później Nok musiała wrócić jeszcze do pracy, a my wróciliśmy do domu i ucięliśmy sobie drzemkę. Wieczorem Nok przyrządziła nam bardzo smaczny obiad. W jego skład wchodził kleisty ryż, Glory Flower (zielsko z żółtymi kwiatkami, bardzo smaczne) gotowane w zupie z imbirem, czosnkiem i czymś tam jeszcze, mięso z kraba na zimno też smacznie doprawione no i trawa wodna z rzeki (można ją kupić wysuszoną, a podaje się ją smażoną w niewielkiej ilości tłuszczu), która smakiem przypominała nam trochę popcorn. Wszystko jedliśmy tradycyjnie po laosku rękoma. Po obiedzie siedzieliśmy jeszcze długo miło gaworząc. Dowiedzieliśmy się m.in. że Nok pracuje tutaj w organizacji pozarządowej, która zajmuje się rozwojem okolicznych wiosek pod względem nauki (szkolnictwa), zdrowia i rolnictwa. Ona zaangażowana jest w rozwój szkół i często jeździ po tych wioskach i spotyka się z mieszkańcami. Praca nie jest lekka bo często gęsto niewiele osób mówi w głównym dialekcie Laosu, tylko w swoich etnicznych językach. Tutejsza organizacja jest sponsorowana przez rząd szwedzki, więc i tutejsi szefowie są ze Szwecji. Nok mówiła, że praca z nimi jest bardzo frustrująca, bo nie starają się oni zrozumieć jak tutejsze społeczności funkcjonuję i jakie są zwyczaje, tylko robię to co im się wydaje za słuszne i niechętnie słuchają głosów ludzi, którzy faktycznie pracują w tych wioskach i znają i rozumieją ich potrzeby. Noc była bardzo piękna. Było bardzo jasno bo księżyc był w pełni. Pięknie wyglądało jak wschodził zza okolicznych gór spowitych już we mgle. No i odgłosy natury w tle. Po prostu cudownie. Spać poszliśmy jakoś koło 22. Wcześniej, jak słońce już zaszło, Nok nas uprzedziła, że dom nawiedzają szczury i lepiej jak będziemy spać z zatyczkami w uszach bo robią one dużo hałasu. No i miała rację. Jak tylko wyłączyliśmy naszą latarkę, ułożyliśmy się na materacu na ziemi i porządnie zasłoniliśmy moskitierę zaczęły się harce. Generalni w nocy nie specjalnie mogliśmy spać (postanowiliśmy sprawdzić, czy Nok aby nie przesadzała, więc nie mieliśmy zatyczek – jutro na pewno ich użyjemy).