Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    W drodze do Muang Khua
Zwiń mapę
2010
15
lis

W drodze do Muang Khua

 
Laos
Laos, Muang Khua
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 63901 km
 
Dzisiaj opuszczamy Wietnam i jedziemy do Laosu. Nasz autobus odjeżdżał o 5.30 rano więc pobudkę mieliśmy wczesną. W autobusie, dla odmiany, większość pasażerów była obcokrajowcami. Z Dien Bien Phu odjechaliśmy o czasie. Droga do granicy nie była nic lepsza od tej z Sapy. Wytrzęsieni i lekko zakurzeni dojechaliśmy do przejścia granicznego. Było ono położonej na odludnej przełęczy w górach. Oprócz nas granicę przekraczały też kury i krowy, ale im wszystkie formalności zabierały znacznie mniej czasu. Po wietnamskiej stronie wszystko poszło sprawnie. Do laoskiej strony musieliśmy podjechać jakieś dwa kilometry. Tutaj formalności zajęły znacznie więcej czasu. Zaczęło się od badania wszystkim temperatury (na czole) w ramach badania na świńską grypę, za które oczywiście trzeba było zapłacić, podobnie jak za złożenie wniosku o wizę, za przybicie stempelka, no i oczywiście za wizę (z czego powinniśmy zapłacić tylko za wizę, reszta kasy chyba idzie prosto do kieszeni celników). Jak dostaliśmy paszporty z powrotem musieliśmy jeszcze poczekać na resztę pasażerów. Usiedliśmy więc na krawężniku, wygrzewaliśmy się w słońcu i obserwowaliśmy m.in. jak „służby ochrony biologicznej”, w postaci jednego pana w masce na twarzy, (chyba) dezynfekowały przyjeżdżające co jakiś czas motory i samochody. Ta dezynfekcja to była czysta prowizorka, bo wszystkie pojazdy były pryskane tylko z jednej strony, ale pan brał swoją pracę bardzo poważnie. W końcu, po prawie dwóch godzinach wszyscy mieli wizy wbite w paszportach, więc po 11 ruszyliśmy dalej do miejscowości Muang Khua (cały proces wypełniania, przyjmowania i zatwierdzania wiz odbywał się ręcznie). Droga specjalnie się nie poprawiła, więc warstwa kurzu na naszych rzeczach przybrała nieco na wadze. Na miejsce dojechaliśmy punkt 14. Stąd chcieliśmy popłynąć łódką na północ prowincji Phongsali, ale łódki odpływają tylko rano, więc zostaniemy tutaj na noc. Przez wioską przepływa rzeka, przez którą nie ma mostu, więc musieliśmy przepłynąć na drugą stronę małą łódką. Po drugiej stronie zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Po wizycie w jednym z guesthousów, podszedł do nas jakiś koleś i powiedział, że ma pokój do wynajęcia. Andrzej został więc z plecakami, a Paulina poszła sprawdzić pokój. Po 15 minutach czekania, Andrzej zaczął się trochę niepokoić, ale na szczęście Paulina niebawem wróciła. Okazało się, że pokój jest w innej części wioski. Pokój był bardzo skromny, łazienka była na zewnątrz, ale wszystko było czyste i prysznic był z ciepłą wodą, więc zdecydowaliśmy się wrócić. Po drodze weszliśmy jeszcze do banku wymienić dongi, które nam zostały z Wietnamu na Kipy. W banku, transakcja wymiany zajęła nam sporo ponad 10 minut, bo tutaj też wszystko było ręcznie wypisywane. Po zameldowaniu się ucięliśmy sobie drzemkę, bo trochę byliśmy zmęczeni po tej całej przeprawie. Wieczorem właściciel guesthousu zaprosił nas, dwóch chłopaków ze Szwajcarii i dziewczynę z Niemiec na obiad. Jedzenia było zdecydowanie za dużo, ale było bardzo smaczne. Pierwszy raz jedliśmy zupę z bambusa i jakimiś lokalnymi grzybami. Później nie obyło się bez Lao Lao, czyli lokalnego paliwa rakietowego z ryżu. Reszta wieczoru zeszła nam na miłych pogaduchach. Poczuliśmy, że w Laosie odpoczniemy od Wietnamu. Ludzie tutaj są znacznie milsi, bardziej otwarci i serdeczni. Nie nakłaniają do kupowania, nie próbują oskubać i są uczciwsi. Od pierwszego dnia zaczęło nam się tutaj podobać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże