Zdecydowaliśmy się spędzić jeden dzień w Dien Bien Phu, żeby trochę odpocząć. Nie ma tutaj specjalnie nic ciekawego do roboty, ale pierwszy raz w Wietnamie poczuliśmy, że nikt nas nie chce oskubać i że ludzie są jacyś milsi i bardziej uśmiechnięci. Co nas zaskoczyło, to że spodobało nam się tutaj. Może też dlatego, że poszliśmy na lokalny targ. Tam Paulina wpadła w lekki szał zakupów, ponieważ było sporo świeżych przypraw. Kupiliśmy tutaj m.in. największą laską cynamonu jaką w życiu widzieliśmy. Jak chodziliśmy między straganami kupując inne rzeczy, sprzedawczynie podchodziły i skubały nam cynamon i kiwały głowami z uznaniem. Poczuliśmy się bardzo swojsko, zupełnie jak na Jeżyckim. Popołudniu poszliśmy na dworzec kupić bilet do Laosu, a wieczorem na obiad. Później się spakowaliśmy, żeby nie tracić czasu jutro rano.