Na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie miasta. Najpierw jednak postanowiliśmy rozejrzeć się za różnymi opcjami transportu z Sajgonu do Hoi An, naszego następnego przystanku. Po wizytach w kilku agencjach turystycznych stanęło na nocnym pociągu. Z Hoi An do Hanoi zdecydowaliśmy się przelecieć samolotem, ponieważ w tym rejonie są obecnie powodzie i dużo dróg jest zmytych i kolej też ma poważne opóźnienia. Jak załatwiliśmy to wszystko to zrobiło się południe, więc poszliśmy na lunch. Później odwiedziliśmy dość spory market i podjechaliśmy rowerową rikszą (cyklo) do Pałacu Niepodległości. Ruch uliczny w Sajgonie to istne szaleństwo. Wydają się nie obowiązywać żadne reguły. Na ulicach dominują motory, ale jest też sporo samochodów i autobusów. Wszyscy trąbią bez opamiętania. Wyjeżdżający z bocznych uliczek na główną, nie oglądają się czy ktoś jedzie tylko po prostu wjeżdżają. Na rondzie też chaos. Jedyną zasadą, która wydaje się obowiązywać to duży może więcej. Po szczęśliwym dotarciu do pałacu kupiliśmy bilet wstępu (15 tyś dong od osoby) i poczekaliśmy chwilę na darmową wycieczkę z przewodnikiem. Cały pałac i jego wystrój wydają się być mocno zakorzenione w latach 60. Przewodnik oprowadził nas po kilku salach reprezentacyjnych i po podziemnych bunkrach w których było centrum dowodzenia. W drodze powrotnej do domu odebraliśmy bilety na nocny pociąg do Hoi An. Okazało się, że i tak zapłaciliśmy więcej niż powinniśmy (na bilecie była niższa cena – najlepiej więc kupować bilety bezpośrednio na stacji). Później wstąpiliśmy też do supermarketu żeby kupić składniki do racuchów (nie chcieliśmy ryzykować bardziej skomplikowanych dań, bo wyposażenie kuchni było dość ograniczone). Obiad okazał się pełnym sukcesem. Później okazało się, że Ellen zna kilku Polaków z Kanady i próbowała już niektóre polskie potrawy. Wieczór spędziliśmy na miłej pogawędce.