O 6 rano mieliśmy transport na dworzec autobusowy, więc pobudkę mieliśmy przed 5. Przeprawa promem i odprawa na granicy przebiegły bez problemu i w Ho Chi Minh City byliśmy po 14. Autobus zatrzymał się w samym centrum więc bardzo wygodnie. Musieliśmy znaleźć jakąś knajpkę i przeczekać do 16, bo o tej godzinie Ellen będzie w domu (nasza gospodyni z couchsurfingu). O umówionej godzinie, po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy jej mieszkanie. Ellen okazała się bardzo miłą i dość niezależną kanadyjką, która mieszka w Sajgonie od dwóch lat. Na miejscu zrzuciliśmy manele i usiedliśmy razem na krótka pogawędkę. Po jakiejś godzinie Ellen musiała się zacząć zbierać bo wieczorem ma lekcje angielskiego (udziela prywatnych lekcji). Po jej powrocie, około 20 poszliśmy do lokalnej knajpki na obiad. Knajpa była usytuowana w jednej z bocznych uliczek. Na niej po jednej stronie poustawiane były niskie stoliki i małe krzesełka. Po drugiej stronie wąskiej uliczki, w budynku była kuchnia. Atmosfera była dość swojska. Zamówiliśmy smażone ślimaki, wodny szpinak z czosnkiem, smażone to fu z czosnkiem i jeszcze jakieś warzywo którego nazwy nie znamy. Do tego ryż i piwko. Za całość zapłaciliśmy jakieś 27 złotych!!! Mieliśmy niezłą wyżerkę. Wszystko było świeżo przygotowane i bardzo smaczne. Po tej uczcie wróciliśmy do domu i po krótkiej pogawędce rozeszliśmy się do swoich pokoi.