Na dzisiaj zaplanowaliśmy zwiedzanie więzienia używanego podczas reżimu Polpot’a (Toul Sleng Museum). Ponieważ Paulina ma dzisiaj urodziny, Andrzej się nie sprzeciwiał. Ok 10 byliśmy na miejscu. Kupiliśmy bilet i zapłaciliśmy też za przewodnika (tak jak nam poleciła Patrycja). Toul Sleng (po khmersku znaczy wzgórze trujących drzew) oryginalnie było szkołą średnią, którą przekształcono w więzienie S-21 w sierpniu 1975 roku, 4 miesiące po wygraniu wojny domowej przez Czerwonych Khmerów. Klasy w pięciu budynkach szkoły zostały przekształcone w więzienie i centrum przesłuchań. Na początku więźniami byli ludzie związani z obalonym rządem, duchowni, lekarze, uczeni, nauczyciele, itp. I ich rodziny. Później trafiali tutaj również wysokiej rangi oficerowie, żołnierze i ludzie (wraz z rodzinami) blisko związani z reżimem, których Pol Pot uważał za zdrajców lub za potencjalnych przywódców powstania przeciwko niemu. Wszyscy więźniowie zaraz po przekroczeniu bram byli fotografowani i spisywano ich życiorys (fotografie więźniów są wystawione w muzeum). Trafienie do tego więzienia równało się z karą śmierci. Więźniowie byli poddawani wymyślnym i bestialskim torturom przez od dwóch do szejściu miesięcy, podczas których mieli się przyznać do stawianych im zarzutów (często zmyślonych). Po tym okresie następowała egzekucja. Nie używano jednak amunicji ze względu na jej wysoki koszt. Zamiast tego używano innych narzędzi. Więzienie zostało odkryte przez armię wietnamską w 1979 po wkroczeniu do Phnom Penh. W tym czasie w celach znajdowały się rozkładające się ciała ostatnich ofiar przesłuchań, których czerwoni khmerowie nie zdążyli sprzątnąć. Cele są zaaranżowane tak jak je znaleziono. Na ścianach wiszą fotografie ze zwłokami tak jak je znaleziono. W wielu miejscach na suficie, ścianach i posadzce są wciąż widoczne plamy od krwi. Z szacowanych około 17 tyś więźniów (prawdziwa liczba nigdy nie będzie znana) przeżyło tylko czterech, tylko i wyłącznie dzięki swoim umiejętnościom (potrafili malować, naprawiać maszyny, obsługiwać aparat fotograficzny). Restrykcyjny regulamin obowiązywał zarówno więźniów jaki i strażników. Jeżeli któryś z nich go złamał nawet w najmniejszym stopniu automatycznie stawał się więźniem. Cały mechanizm działania tego miejsca, okrucieństwo i bezwzględność osób odpowiedzialnych za więzienie jest niewyobrażalne. Będąc tutaj nie trudno sobie wyobrazić „dzień z życia”. Nasza przewodniczka sama była ofiarą reżimu. Cała jej rodzina została zabita. Tylko jej udało się uciec z obozu pracy. Spodziewaliśmy się, że będzie to dość ciężkie doświadczenie, ale to co zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Z muzeum wyszliśmy wstrząśnięci i przygnębieni. Cała chęć na świętowanie Pauliny urodzin zeszła na dalszy plan. Ponieważ zrobiło się już popołudnie postanowiliśmy się przemóc, pójść coś zjeść i przetrawić to wszystko. Później wróciliśmy do domu. Nie mieliśmy jakoś ochoty na dalsze zwiedzanie więc obejrzeliśmy jakiś film. Wieczorkiem humory poprawiły nam się i poszliśmy na zasłużony, urodzinowy obiad. Do domu wróciliśmy około 20. Patrycja była już w domu. Usiedliśmy więc razem i zaczęliśmy rozmawiać o naszych dzisiejszych przeżyciach i pięciomiesięcznych doświadczeniach z życia w Kambodży Patrycji. Rozmawiało nam się bardzo miło i długo, bo do pierwszej w nocy.