Dzisiaj mieliśmy trochę luźniejszy dzień. Z Redem umówiliśmy się na 8. Po śniadaniu pojechaliśmy do świątynia Banteay Srei, oddalonej od Siem Reap o ok. 30 km. Po godzinie jazdy tuk tukiem dojechaliśmy na miejsce. Z parkingu do świątyni trzeba było kawałek dojść dość szeroką ścieżką. Po drodze mijaliśmy (niestety) sporo wycieczek azjatyckich. Na miejscu było ich jeszcze więcej. W porównaniu do poprzednio zwiedzanych, ta świątynia jest dość mała, co niestety powodowało uczucie zatłoczenia – chińskie wycieczki z przewodnikami stawały w samych przejściach więc trzeba było się przeciskać, ludzie wpychali się przed nos bez słowa, po prostu tragedia. Ale to co zobaczyliśmy zrekompensowało nam te niedogodności z nawiązką. Kiedy świątynia została na nowo odkryta, sądzono, ze pochodzi ona z XII bądź XIV w, jako że tak wspaniałe rzeźbienia musiały pochodzić z końca epoki angkoriańskiej. Dopiero później, na podstawie odnalezionych zapisków w świątyni okazało się, że pochodzi ona z 967 roku. Prawie, każdy element budynku jest pokryty bardzo wyraźnymi i bardzo dokładnymi rzeźbieniami (zupełnie jakby były wykonane kilka lat temu, a nie kilka wieków temu). Bardzo nam się tutaj podobało. Niestety trzeba przeboleć te chińskie wycieczki, bo nie ma za bardzo tutaj miejsca, żeby od nich uciec. Po prostu jest za ciasno. Po nacieszeniu oczu, wróciliśmy do Reda i pojechaliśmy dalej na północ, do Kbal Spean. Po dojechaniu na parking, czekał nas jeszcze 2km, przyjemny spacer po dżungli za nim dotarliśmy do rzeki. Tutaj można zobaczyć wyrzeźbione w jej korycie hinduskie postacie. Niestety część z nich została rozkradziona w ostatnich latach. Ale te, które pozostały, są całkiem ładne. Spędziliśmy tutaj trochę czasu spacerując w dół rzeki i podziwiając okolicę. Najlepszy okres do odwiedzenia tego miejsca jest od września do grudnia, kiedy w rzece jest wyższy poziom wody. W porze suchej podobno wody jest bardzo mało i to miejsce nie robi takiego wrażenia. Po miłym spacerze powrotnym wróciliśmy na parking i Red zabrał nas z powrotem do Siem Reap. Po drodze zaczęło dość mocno lać. Jak dojechaliśmy do naszego guesthousu to na podwórzu stało wody po kostki. Trzy dni spędzone z Redem bardzo nam się podobały. Chłopak bardzo dbał o nas, był bardzo przedsiębiorczy i nigdy nas nie poganiał. W sumie zapłaciliśmy jemu $45, o $15 więcej niż na początku ustalaliśmy, ale początkowo nie braliśmy pod uwagę, zwiedzania oddalonych miejsc. Wieczorem, po deszczu przeszliśmy się jeszcze na nocny market i na obiad. Jutro już stąd wyjeżdżamy i jedziemy na południe do miejscowości Battambang.