Rano pojechaliśmy do biura i zapłaciliśmy za kolejny dzień za motor. Spytaliśmy też o wskazówki co możemy pojechać zobaczyć na południe od miasta. Po drodze wstąpiliśmy na dworzec autobusowy i kupiliśmy bilety powrotne do Bangkoku na jutro (718 baht od osoby). Później pojechaliśmy do wioski położonej wyżej w górach (niestety nie wiemy jak nazywała się mniejszość, która ją zamieszkiwała, chyba Lisu). Po drodze, w miarę jak wjeżdżaliśmy wyżej, widoki były coraz ładniejsze. W końcu odbiliśmy w boczną drogę i zaczęło się robić naprawdę stromo (pod górę musieliśmy wjeżdżać na pierwszym biegu, nasz motorek ledwo dychał). Zaczęło się też robić chłodniej i zaczęliśmy też wjeżdżać w chmury i nie specjalnie wiedzieliśmy dokąd jedziemy bo nie za wiele było widać. Paulina już zaczynała napomykać abyśmy zawrócili, bo i tak nic nie będzie widać, kiedy wjechaliśmy do wioski. Wyłoniła się ona z chmur (zupełnie jak w jakiejś baśni). Pomału przejechaliśmy i pojechaliśmy dalej. Chmury zaczęły się przecierać i zaczęły się z nich wyłaniać pola kapusty (jej zapach unosił się w powietrzu) i innych warzyw. W końcu dojechaliśmy do końca drogi. Przed nami były... pola kapusty. Widoki z góry były bardzo piękne. Po krótkim spacerze wsiedliśmy z powrotem na naszego stalowego rumaka i wróciliśmy do głównej drogi i kontynuowaliśmy jazdę dalej na południe. Niestety dalej już nic ciekawego nie widzieliśmy. Późnym popołudniem wróciliśmy do Mae Hong Song i oddaliśmy motor. Z obolałymi tyłkami wróciliśmy do pokoju. Jutro wracamy do Bangkoku po nasze paszporty i jedziemy do Kambodży.