Rano mieliśmy wczesną pobudkę, bo o 8 przyjeżdżał po nas bus, który zawiezie nas do portu. Na śniadanie poszliśmy do lokalnej knajpy i zjedliśmy po zupie (taki cienki rosół) z kurczakiem i makaronem. Zupa była bardzo smaczna i doprawiona lokalnymi przyprawami. O 8.30 byliśmy już w drodze na wyspę Koh Phi Phi. Na miejsce dotarliśmy po 3 godzinach. Po zejściu z promu musieliśmy zapłacić po 20 baht opłaty klimatycznej. Zaraz później obskoczyło nas pełno ludzi z ofertami zakwaterowania na wyspie. Grzecznie z uśmiechem na twarzy podziękowaliśmy, ponieważ chcieliśmy poszukać czegoś na własną rękę, bo jest w czym wybierać. Koh Phi Phi leży w Morskim Parku Narodowym Koh Phi Phi na który składa się Koh Phi Phi Don (wyspa na której jesteśmy) i Ko Phi Phi Leh, mniejszą wyspę, która jest pod ochroną i nie można tam budować, ale można ją odwiedzić z wycieczką. Koh Phi Phi Don jest bardzo rozwinięta i nastawiona w 100% na turystów, więc ciężko tutaj doświadczyć prawdziwej Tajlandii. Phi Phi wygląda jak dwie wyspy połączone wąskim, piaszczystym paskiem. To właśnie ten pasek jest najbardziej rozwinięty. Jest tutaj pełno sklepów z pamiątkami, ciuchami, sklepów nurkowych, biur organizujących wycieczki, restauracji, barów i dziesiątki hoteli, pensjonatów, domków i prywatnych kwater. Wszystko to jest połączone siecią chaotycznych, wąskich uliczek. Ponieważ zabudowa jest dość gęsta i na małej powierzchni, potęguje to uczucie małej wioski turystycznej. Na szczęście nie jesteśmy w szczycie sezonu, więc nie jest aż tak tłoczno, ale mimo wszystko da się odczuć ilość turystów odwiedzających to miejsce. Samo miejsce jest przepiękne. Po obu stronach przesmyku są długie plaże z białym piaskiem, który jest prawie tak miałki jak mąka ziemniaczana, woda ma chyba wszystkie odcienie błękitnego, seledynowego i niebieskiego, a po obu stronach widać wzgórza z klifami. Po prostu bajkowo.
Po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy całkiem przyjemny pokój w jednym z guesthousów za 400 baht za noc. W czasie jak płaciliśmy za pokój, pani zaproponowała nam na dzisiaj półdniową wycieczkę, między innymi na Ko Phi Phi Leh i na zachód słońca. Ponieważ cena była atrakcyjna (300 baht od osoby, z wliczonymi owocami, wodą, maską i fajką do pływania) zgodziliśmy się. Wycieczka zaczynała sie o 14.30 więc mieliśmy czas żeby się odświeżyć i zjeść lunch. W poszukiwaniu miejsca na lunch przeszliśmy się po labiryncie uliczek i trafiliśmy na mniejszą knajpkę z kilkoma stolikami. Zamówiliśmy sobie po curry. Po prostu niebo w gębie!!! O 14 mieliśmy zbiórkę przed naszym guesthousem i poszliśmy na wycieczkę. Na łódce było w sumie 10 osób. Pierwszym przystankiem była plaża na której grasowała grupka małych makaków. Nasz przewodnik rzucił im kilka bananów. W ciągu kilku minut na plaży były same skórki od bananów. Jeden z makaków miał całe policzki napchane bananami (zupełnie jak chomik) i dalej wcinał następne. Z plaży popłynęliśmy na rafę, ale była ona dość mocno zniszczona i wybielona i było niewiele rybek. Lepiej było na Filipinach. Następnym przystankiem była wyspa Koh Phi Phi Leh. Tam zatrzymaliśmy się w zatoczce i poszliśmy na spacer na drugą stronę wyspy do bardzo ładnej zatoki Ao Maya. Plaża jest półokrągła i po obu jej stronach są skały aż do wejścia do zatoki, które jest węższe. Kolor wody jest błękitny, ale niestety w wodzie pływało sporo śmieci. Z zatoki popłynęliśmy dalej, ale nie widzieliśmy w sumie nic ciekawego. Pogoda też była nie była rewelacyjna. Niebo było zaciągnięte chmurami i momentami kropił deszcz, ale było ciepło, ponad 30 stopni. No i nie widzieliśmy zachodu słońca. Do pokoju wróciliśmy z lekkim niedosytem, no ale nie wszystko musi zachwycać. Wieczorem nie poszliśmy na obiad, bo na łódce zjedliśmy owoce, więc nie byliśmy głodni. Spać też nie poszliśmy zbyt późno.