Wczoraj Amir zdeklarował się, że podwiezie nas do granicy, więc nie musieliśmy się zrywać o 6 żeby zdążyć na autobus do Miri. Po śniadaniu spakowaliśmy się i przed 11 zeszliśmy do lobby, żeby się wymeldować i poczekać na Amira. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na lunch (nie był tak obfity jak ostatnie nasze posiłki). Liczyliśmy na to, że w Kuala Belait złapiemy autobus do Miri, ale okazało się, że jest tylko jeden dziennie i odjeżdża o 10.30. Poprosiliśmy więc Amira, żeby podrzucił nas do granicy. Tam się pożegnaliśmy. Granicę przekroczyliśmy pieszo bez problemów i po malezyjskiej stronie zaczęliśmy łapać stopa. Po kilku próbach zatrzymała się babka, jak się później okazało z UK. Jej mąż jest wojskowym i obecnie mieszkają w Brunei. Po drodze do Miri zaczęło lać. Wysiedliśmy w centrum i postanowiliśmy przeczekać w coffee shop (kedai kopi). Zamówiliśmy sobie kawę ze skondensowanym mlekiem (kopi tarik). Po jakiejś godzinie przestało padać więc Andrzej przeszedł się po kilku ulicach w centrum w poszukiwaniu zakwaterowania (w przewodniku LP nie było specjalnie dużego wyboru tańszych miejsc). Poszukiwania okazały sie bardzo owocne, bo udało nam się znaleźć całkiem przyjemne miejsce za 25 ringit od osoby ze śniadaniem. Wieczorem poszliśmy na obiad. Jutro zorientujemy się jak wygląda sprawa z zakwaterowaniem w Mulu NP, gdzie jedziemy w poniedziałek.
Dzisiaj nie wiele się wydarzyło. Udało nam się zarezerwować nocleg w Mulu poza parkiem. Wszędzie gdzie szukaliśmy były informacje tylko o zakwaterowaniu w parku, które jest dość drogie (40 ringit za łóżko w zbiorówce), bądź w Mulu Resort, który jest jeszcze droższy. Pan w recepcji naszego hostelu, powiedział, że są przynajmniej trzy miejsca tuż przy parku, gdzie można przenocować. Miejsca te są prowadzone przez miejscową ludność i są tańsze (20 ringit za łóżko), więc nie ma się nad czym zastanawiać. Popołudniu poszliśmy jeszcze kupić coś do jedzenia na śniadanie, bo ceny jedzenia tam na pewno też będą wyższe. Wieczorem nie kusiliśmy za długo i poszliśmy spać około 23.