Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Danum Valley
Zwiń mapę
2010
08
lip

Danum Valley

 
Malezja
Malezja, Danum Valley
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 54880 km
 
Specjalnie nie potrzebowaliśmy nastawiać budzika bo około 5 rano ludzie zaczęli się już zbierać i wychodzić do dżungli. My wyszliśmy około 6 i poszliśmy na krótki spacer. Poszliśmy na wieżę obserwacyjną z której udało nam się wypatrzeć grupę makaków świńsko-ogonowych (Pig-tailed Macaque). Dalej poszliśmy na platformę zawieszoną na jakiś 40 m nad ziemią na sporym drzewie dipterocarp. Paulina w połowie drogi chciała zdezerterować, ale po delikatnych namowach Andrzeja dotarła na szczyt. Z platformy rozciągał się piękny widok na las deszczowy. Ale mimo szczerych chęci nie udało nam się nic wypatrzeć. Po jakichś 30 minutach zeszliśmy na dół i wróciliśmy do hostelu na śniadanie (zrobiliśmy sobie owsianke – można tutaj kupić owsiankę instant, nie trzeba jej gotować, wystarczy zalać wrzątkiem). Po śniadaniu zaczęło się robić nieznośnie gorąco. Postanowiliśmy więc przeczekać do popołudnia (większość zwierząt i tak pochowa się przed upałem, więc szanse zobaczenia czegoś są małe). Około 13 przyszedł deszcz, po którym „ochłodziło” się na tyle, że zdecydowaliśmy się na drugi spacer. Postanowiliśmy dojść do jednego z wodospadów. Założyliśmy więc długie spodnie, na nie naciągnęliśmy skarpety, założyliśmy buty i ruszyliśmy w drogę. Początek spaceru był całkiem przyjemny. Niestety po dłuższej chwili znowu wyszło słońce i zaczęło się robić parno i gorąco. Po około godzinie spaceru wszystkie rzeczy, które mieliśmy na sobie były kompletnie przepocone i zaczęły nam parować okulary (wilgotność musiała być dość wysoka). Z butów i spodni co chwilę strzepywaliśmy krwiopijcze pijawki, których na szlaku były dziesiątki. Można je było z łatwością zobaczyć jak stoją wyprostowane i chwiejąc się szukają dawcy. Ścieżka miejscami była śliska, szczególnie podczas skrobania się pod strome podejścia (podłoże było z mokrej gliny, pokrytej rozkładającymi się liśćmi, więc ślizgaliśmy się dość mocno). Po około 1,5 h spaceru doszliśmy do małego wąwozu. Musieliśmy przxejść po kamieniach przed małą rzeczkę. Po drugiej stronie leżało zwalone drzewo, które częściowo blokowało szlak. Za drzewem było dojść strome podejście i bardzo śliskie (błoto, glina i liście). Niestety tutaj skapitulowaliśmy. Po części dlatego, że ciężko było podejść pod tą górkę. Innym powodem było też to, że słyszeliśmy w oddali grzmoty krążącej burzy i nie chcieliśmy żeby ona nas zastała jak będziemy jeszcze w lesie (po drodze przechodziliśmy przez wyschnięte rzeczki, które przy obfitych opadach mogły wezbrać wody i generalnie szlak byłby jeszcze bardziej śliski, a my mieliśmy tylko niskie buty). Jednak głównym powodem była Paulina, która miała już serdecznie dość pijawek, pająków i innych latających i obłażących nas robali. Decyzję o powrocie przyjęła z wielką ulgą na twarzy. Po drodze słyszeliśmy (było wyraźnie słychać jak macha skrzydłami, podobnie do startującego łabędzia) i widzieliśmy też jednego z większych dzioborożców (niestety nie wiemy jakiego). W drodze powrotnej weszliśmy też na wieżę obserwacyjną w nadziei na zobaczenie jakichś ciekawych zwierząt. Jak weszliśmy na górę zaczęliśmy się też oglądać i sprawdzać czy nie przywędrowały tutaj z nami pijawki. Andrzej znalazł jedną, której udało się wejść pod skarpetę i pod spodnie i wgryźć się w łydkę. Na szczęście była ona we wczesnym stadium wgryzania się więc nie było się jej trudno pozbyć i krew nie leciała mocno. Paulinę natomiast jedna zaczęła gryźć w dłoń, ale szybko ją strząsnęła z obrzydzeniem. Poza pijawkami nie udało nam się nic więcej zobaczyć, więc po półgodzinie poszliśmy z powrotem do hostelu. Jak już mieliśmy wyjść z lasu Andrzej wypatrzył orangutana w koronie drzew. Paulina szła za nim ze wzrokiem wlepionym w ścieżkę i mamrotała coś pod nosem i nie zauważyła, że Andrzej się zatrzymał. Andrzej natomiast patrząc się cały czas na orangutana, żeby nie stracić go z oczu, machał ręką, na Paulinę, żeby podeszła szybciej i nie wiedząc, że jest już całkiem blisko, przypadkowo zdzielił ją dłonią w twarz, tak że prawie jej spadły okulary z nosa. Na jej twarzy wymalował się wyraz szczerego zdziwienia, bo nie specjalnie wiedziała za co ten cios był wymierzony. Po tym krótkim nieporozumieniu zaczęliśmy śledzić orangutana, który pomału, przemieszczając się z drzewa na drzewo szedł w naszą stronę. Oboje mieliśmy wrażenie, że jest on nami zainteresowany i zaczął schodzić niżej w naszym kierunku. Jak był już całkiem blisko, ścieżką nadeszła grupka rozgadanych, australijskich studentów więc orangutan nie podszedł bliżej nas, tylko nad naszymi głowami przeszedł dalej w las. Kto wie co by się stało, gdyby tych studentów nie było. Mimo to w bardzo dobrych nastrojach wróciliśmy do schroniska. Po prysznicu zrobiliśmy sobie obiad (zupki chińskie) i zaczęliśmy wrzucać zdjęcia na bloga. Wieczorem był piękny zachód słońca, z czewonymi chmurami nad lasem deszczowym, Cała scenka trwała tylko kilka minut. Spać poszliśmy około 23. Jutro wracamy już do Lahad Datu skąd pojedziemy do Centrum Rehabilitacji Orangutanów w Sepilok.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Ma
Ma - 2010-08-01 21:53
Fajne zdjęcia Pauli!
Cudny zachód słońca!
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże