Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Manila
Zwiń mapę
2010
24
maj

Manila

 
Filipiny
Filipiny, Manila
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 50308 km
 
Rano zebraliśmy się w miarę wcześnie i pojechaliśmy taksówką (200 peso) do urzędu emigracyjnego. Jazda po Manili to przygoda sama w sobie. Generalnie wolna amerykanka. Jak są po dwa pasy w obie strony i po środku podwójna przerywana to w sumie nic nie znaczy. Wszyscy się wpychają: samochody, taksówki, jeepney (cos ala Wrangler z przedłużonym i zadaszonym tyłem gdzie siedzą pasażerowie), motocykle, tricykle (zwykłe motory z dorobionym wózkiem dla pasażera), rowery i piesi. Coś czujemy, że to dopiero przedsmak tego co może nasz czekać w Tajlandii albo Wietnamie. W wejściu do urzędu oczywiście ochrona i bramka do wykrywania metali. Jak przeszliśmy, oczywiście zapiszczało. Paulina lekko zbladła, bo spakowała do plecaka nóż, z nadzieją że kupimy jakieś owoce i zjemy sobie w parku, albo nad rzeką. ale panowie nie zwrócili na nas prawie w ogóle uwagi. Odetchnęliśmy więc z ulgą. Na miejscu wypełniliśmy papierki, złożyliśmy podanie i uiściliśmy opłatę (3030 peso od osoby). Dopiero potem się zorientowaliśmy, że skasowali nas za usługę ekspresową (nam się nie śpieszyło) i przedłużenie wizy będzie gotowe za 2 godziny. No ale było już za późno. Poszliśmy więc do Starbucksa, zamówiliśmy mrożoną kawę i herbatę (tutaj w wejściu też była uzbrojona ochrona) i odczekaliśmy 2 godziny. Około 13 wszystko było gotowe. Postanowiliśmy więc przejść się po Intramuros, starej dzielnicy Manili, gdzie można zobaczyć budynki z czasów hiszpańskiej kolonii. Niektóre budynki są bardzo ładne i odnowione, ale generalni wszędzie brud, syf i smród (po zmroku lepiej tutaj nie chodzić). Nie zabawiliśmy tutaj za długo i poszliśmy w kierunku Chinatown. Po drodze zaczął nam doskwierać upał. Paulina zaproponowała, żebyśmy kupili jakieś owoce i poszli usiąść nad rzekę. Ja powiedziałem, że to nie Australia albo Japonia i lepiej najpierw iść i zobaczyć rzekę. I miałem rację. W rzece było chyba wszystko i nie zachęcała ona do błogich pikników na jej brzegu. Poszliśmy wiec dalej w stronę Chinatown. Po drodze kupiliśmy sobie smażone orzeszki ziemne, między innymi z czosnkiem (były bardzo dobre). Jak już weszliśmy w Chinatown to dość mocno zgłodnieliśmy. Weszliśmy więc do knajpki i zamówiliśmy sobie dumplings (takie chińskie pierożki). Nie chcieliśmy się obżerać bo wieczorem umówiliśmy się z Nancy na obiad. Generalniew mieście panuje syf. Mijane po drodze parki również nie zachęcały do zatrzymania się. Postanowiliśmy więc wracać do domu. Wróciliśmy z powrotem w okolice Intramuros skąd odjeżdżały autobusy do Makati. Niespecjalnie były wydzielone przystanki. Spytaliśmy się więc kierowcy pierwszego autobusu, który się zatrzymał czy jedzie do Makati. Pan powiedział że nie, ale mamy wypatrywać autobusu, który na przedniej szybie będzie miał tabliczkę z napisem Ayala (dworzec autobusowy w Makati). Po dłuższej chwili przyjechał nasz autobus (coś ala nasz PKS – takich miejskich autobusów nie ma). Zamachaliśmy kierowcy żeby się zatrzymał. Po chwili podszedł do nas drugi pan (widocznie zawsze jest jeszcze jedna osoba oprócz kierowcy, która kasuje za bilety). Siedzenia były pokryte ceratą, więc tyłki mieliśmy dość szybko odparzone :) Na szczęście była klima, więc pół biedy. Ponieważ generalnie nie ma wyznaczonych przystanków, autobusy zatrzymuję się gdzie popadnie (często tego nie sygnalizując wcześniej) i często tworzą się korki i zatory (czasem zatrzymują się w poprzek dwóch pasów). Facet który kasuje za bilety krzyczy też przez otwarte drzwi nazwę docelowego przystanku, żeby zgarnąć pasażerów, jeżeli jest jakiś przystanek, albo miejsce przesiadkowe. Po dobrej godzinie jazdy dojechaliśmy do Ayala. Stąd mieliśmy jakieś 10 min spacerku. Po całym dniu mieliśmy dosyć Manili. Hałas, brud, spaliny, upał. Cały czas mieliśmy też oczy dookoła głowy czy nas ktoś nie okradnie. Z przyjemnością poszliśmy się ochłodzić w basenie. Wieczorem poszliśmy z Nancy na bardzo dobry obiad. Paulina zamówiła wieprzowinę Adobo (smażoną i duszoną w sosie sojowym, czosnku i occie – bardzo smaczne), Andrzej wziął wieprzowinę w cebuli i porach a Nancy wzięła to samo tylko bez mięsa. Z Pauliną wzięliśmy też ryż smażony z czosnkiem. Wszystko było bardzo smaczne i tanie. Do domu wróciliśmy więc bardzo zadowoleni.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Ma
Ma - 2010-06-04 11:14
Jak mogliście jeść mięcho w obecności Nancy!
 
akleeberg
akleeberg - 2010-06-08 08:54
Sama nam pozwolila...
 
Ma
Ma - 2010-06-08 09:10
No to jesteście usprawiedliwieni!
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże