Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Tokio od 1 do 5 maja
Zwiń mapę
2010
01
maj

Tokio od 1 do 5 maja

 
Japonia
Japonia, Tōkyō
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 45844 km
 
Następne pięć dni spędziliśmy w Tokio. Pierwszego dnia trochę sobie pospaliśmy (wstaliśmy około 11;). Po śniadaniu ruszyliśmy w miasto. Ponieważ nie mieliśmy zbyt dużo czasu i byliśmy trochę zmęczeni postanowiliśmy nie szaleć. Poszliśmy na spacer do parku przy Pałacu Cesarskim (sam pałac nie jest udostępniony do zwiedzania), a później do dzielnicy Akihabara (są tutaj tylko sklepy z różnego rodzaju sprzętem elektronicznym – można kupić dosłownie wszystko). Chcieliśmy tutaj kupić większą baterię do laptopa i do aparatu. Ale ceny nie były zbyt konkurencyjne do tych w Polsce więc sobie odpuściliśmy. Po zmroku poszliśmy też do świątyni Kanda Myojin. Bardzo nam się spodobała bo była ładnie podświetlona w nocy. Następnego dnia postanowiliśmy się sprężyć i wstać wcześnie rano, kupić dzienny bilet na metro i go porządnie wykorzystać. Zaczęliśmy więc od Asakusa, starszej części Tokio. Znajduje się tutaj dość popularna, buddyjska świątynia Sensoji. Po wyjściu ze stacji metra pierwsze co zauważyliśmy na ulicy to riksze ciągnięte przez chłopaków w tradycyjnych strojach i TŁUMY LUDZI!!! (no tak mają przecież Złoty Tydzień). Nie było łatwo się poruszać po wąskich uliczkach. Po półgodzinie przeciskania się (mimo ruch jest zorganizowany to Japończycy chodzą tragicznie – co chwila ktoś zwalnia, staje albo wchodzi pod nogi – dość to irytujące) w końcu dopchaliśmy się do świątyni. I... była ona w remoncie. Na zewnętrz rusztowania i zasłony, więc nic nie było widać (no może poza rzeką ludzi). Trochę poszwędaliśmy się (w miarę możliwości) po straganach z jakimiś pierdołami i jedzeniem i poszliśmy dalej w stronę Kappabashi Dogugai (ulicy przy której są same sklepy z przyborami kuchennymi). Tutaj było już mniej ludzi (na szczęście). Paulina wchodziła do każdego sklepu i oglądała wszystkie miski, miseczki, czajniki, czajniczki, czarki, czareczki, pałki, pałeczki i inne kuchenne przybory. Po piątym sklepie Andrzej już miał dosyć i tylko czekał na zewnątrz. Ceny też dość wysokie. Paulinie bardzo się spodobały żeliwne czajniczki z różnymi wzorami. Stamtąd przejechaliśmy do dzielnicy Ueno, z dużym parkiem i ładnymi świątyniami. Park też był dość zatłoczony, ale był na tyle duży, że nie było tego aż tak bardzo czuć. Tutaj zrobiliśmy sobie krótką przerwę, żeby się posilić. Kontynuując spacerek zaczęliśmy się rozglądać za miejscem gdzie byśmy mogli zjeść obiad (generalnie stołowaliśmy się w barach Yoshinoya, taki japoński fast food – za niecałe 500 jenów można kupić miskę ryżu – znowu ryż – miskę smażonej wołowiny pokrojonej w cienkie paski, miskę zupy i miskę z sałatką, do tego do woli zielonej herbaty i wody). W poszukiwaniu zapędziliśmy się do Akihabary. W nocy, z zapalonymi neonami wygląda ładniej. Po obiedzie postanowiliśmy pojechać jeszcze Rainbow Bridge (most łączący dwa brzegi zatoki). Generalnie nas nie zachwycił (może dlatego że okolica nie była zbyt ładna). Po owocnym dniu, zmęczeni wróciliśmy do domu i przy herbacie dzieliliśmy się swoimi wrażeniami z pozostałymi domownikami. Podczas jazdy metrem zauważyliśmy że 95% Japończyków robi 2 rzeczy: albo klepią coś na komórce, albo śpią (w przeróżnych pozycjach, czasem przypomina to Jasia Fasolę w kościele, reszta albo nic nie robi albo coś tam czyta). Następnego dnia (3 maj) Natsuno zorganizowała piknik dla tokijskiej grupy couchserfingowców. Około południa pojechaliśmy do Yoyogi Park. Jak tam dojechaliśmy, zebrała się już mała grupka ludzi i pomału zaczęło dochodzić więcej. W sumie było jakieś 50 osób. Poznaliśmy kilka bardzo sympatycznych osób, między innymi dwie dziewczyny z Polski które przyjechały tutaj na stypendium. Niestety Kate nie posiedziała z nami za długo bo wylatywała już dzisiaj do domu (a szkoda bo fajnie się nam razem rozmawiało). Późnym popołudniem postanowiliśmy z Pauliną się odłączyć i pospacerować po okolicy. Doszliśmy do świątyni Meji Jingu (nie wiedzieć czemu wszystkie świątynie zaczęły nam się wydawać strasznie podobne do siebie;). I stamtąd pomału wróciliśmy do domu. 4 maja zrobiliśmy sobie dzień wolny. Trzeba było się wyprać i zaplanować gdzie dalej pojedziemy. Z pomocą przyszła nam Natsuno i pomogła nam zarezerwować bilety na autobusy i uporządkować wszystko w logiczną całość. Najpierw sami szukaliśmy biletów na autobus, ale jedyną stroną jaka miała język angielski była strona JR (Japan Rail – mają również połączenia autobusowe), która jak się okazało nie była wcale najtańsza. Natsuno wyszukała nam połączenia z prywatnymi przewoźnikami i zarezerwowała nam w sumie 4 autobusy, w tym dwa nocne i zapłaciliśmy w sumie jakieś 40 tyś. Jenów 9całkiem przyzwoicie). Sami byśmy nie dali rady. Wieczorem Poszliśmy z Pauliną na obiad do pobliskiego Ramen baru. Ramen to zaadoptowane przez Japończyków chińskie danie. Przed barem zaczęła się juz ustawiać kolejka. Ludzie grzecznie czekali siedząc na ławeczkach ustawionych przed wejściem. My dołączyliśmy do nich. Jak drzwi się otworzyły, wyszedł jeden z dwóch kucharzy i zaprosił pierwszą turą ludzi (z racji ograniczonego miejsca). W miarę jak ludzie kończyli jeść wchodzili następni. Zdążyliśmy się zorientować że nie ma menu z obrazkami i że zamówienia składa się przy maszynce, więc będzie ciekawie. Jak zobaczyliśmy porcje to się lekko przestraszyliśmy. Była to spora miska (wielkość w sumie zależy od baru, w naszym przypadku była ona dość spora) z makaronem, rosołem wołowym, plastrami dobrej wołowiny, kiełkami bambusowymi, jakimś zielskiem, czosnkiem, jajkiem i utartym imbirem z soją. Wszystko było misternie ułożone w spory stosik, który wystawał dobre 15 cm ponad miskę i zalane po brzegi rosołem. Jak przyszła kolej na nas weszliśmy do środka, popatrzeliśmy na maszynkę do zamawiania (ni w ząb nic nie rozumieliśmy) i popatrzyliśmy się na kucharzy. Jeden z nich zorientował się że bez pomocy się nie obejdzie i podszedł do nas. Wytłumaczył nam co i jak. Jedna porcja kosztowała 1000 jenów, ale pan nam powiedział, możemy wsiąść jedną i się nią podzielić. Odetchnęliśmy z ulgą. Z maszynki wyjechał kupon, który daliśmy panu. Jak pan położył przed nami na ladzie miskę to ledwo ją przenieśliśmy na nasz stolik (rosołu było naprawdę po brzegi). Ramen był bardzo dobry i sycący (Paulina do Kunca: nie wiem jak Naruto je dwie, całe porcje). Wszyscy dookoła wcinali po całej porcji bez zajęknięcia. Było to dość imponujące. Najedzeni pod korek, wróciliśmy do domu.
Następnego dnia (5 maja) spotkaliśmy się z Rumiko, koleżanką Puliny z collegu w Edynburgu. Za nim jednak to nastąpiło Natsuno wzięła nas na wystawę/targ z jedzeniem z różnych części Japonii. Spędziliśmy tam ponad dwie godziny próbując wszystkiego co się dało od tego co jedzą na śniadanie, obiad kolację, przekąski, słodycze, kawę, herbatę, sake i inne wina. Generalnie znowu najedliśmy się pod korek. Ale byliśmy zadowoleni bo w sumie za darmo spróbowaliśmy jedzenia z różnych zakątków Japonii. Po tych degustacjach, pojechaliśmy na spotkanie z Rumiko. Poszliśmy z nią na spacerek po ulicy ze sklepami sprzedającymi wszelakie, tradycyjne japońskie wyroby. Później poszliśmy na bardzo smaczny obiad (spróbowaliśmy różnych, smacznych rzeczy). Później poszliśmy na dobrą zieloną herbatę. Bardzo miło spędziliśmy z nią czas i dziewczynom było bardzo ciężko było się rozstać.
6 maja o 21 mieliśmy autobus do Hiroshimy. Przebąblowaliśmy więc cały dzień u Natsuno w mieszkaniu i wieczorem pojechaliśmy na dworzec skąd odjeżdżał nasz autobus.
Generalnie cieszyliśmy się ze zmiany miejsca, bo nam się Tokio już trochę opatrzyło.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (44)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
kk
kk - 2010-05-20 14:31
Ludziów jak mrówków u nas tyle szło "na Papieża". Andrzej widzę już wyprzystojniał znowu ostrzyżony :)))
 
Syl.Tom
Syl.Tom - 2010-05-28 14:28
Ale Wiary............ Szok.
Chetnie bym sprobowala Tamtejszego jedzenia -napewno ma inny smak - slyszalam, ze ryz maja najlepszej jakosci.

Buziaki
 
Syl.Tom
Syl.Tom - 2010-05-28 14:29
Acha, zapomnialam....
A znajomych to Wy macie w kazdym zakatku swiata?


Pozazdroscic tylko.
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże