Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Mt Yasur za dnia
Zwiń mapę
2010
21
kwi

Mt Yasur za dnia

 
Vanuatu
Vanuatu, Yasur Volcano
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 38917 km
 
Dzisiaj postanowiliśmy zrobić sobie spokojniejszy dzień. Po śniadaniu poszliśmy we czwórkę, razem ze Stanleyem – 6 letnim synem Jean’a – na spacer pod wulkan ale od strony drogi (nie tam gdzie byliśmy w nocy bo trzeba płacić za wejście). Jak zwykle wulkan co rusz wybuchał i wydobywały się z niego kłęby popiołu. Dookoła wulkanu, na dość sporym terenie nie było nic poza popiołem. Andżelik i Andrzej zdecydowali się iść na spacer na boso. Popiół był bardzo miękki i przyjemny. Stanley biegał dookoła nas (miał niewyczerpane pokłady energii). Weszliśmy też na około 1/3 wysokości wulkanu. Z tej strony było dużo ciężej bo popiół był bardzo sypki i trochę się osuwał (pewnie wiatr najczęściej wiał w tą stronę i tutaj opadało najwięcej pyłów). Później poszliśmy nad pobliską rzekę. Wczesnym popołudniem wróciliśmy do domu. Bardzo nam się tutaj spodobało i będzie nam brakowało pomruków wulkanu (jutro już stąd wyjeżdżamy). Jak doszliśmy do jadalni żeby zrobić sobie herbaty podeszła do nas Linda (żona Jean’a) i powiedziała że szukała nas bo przygotowuje laplap (tradycyjną potrawę) na dzisiejszy wieczór i chciała nam pokazać jak to się robi. Poszliśmy więc za nią wąską ścieżką do chatki – kuchni gdzie przygotowuje jedzenie. Tam usiedliśmy na ziemi na matach z liści palmowych. W osobnych miskach były przygotowane utarte kokosy, korzenie yum, liście tutejszej kapusty, mięso z kurczaka, liście bananowca i jakieś pnącza. Dziewczyny razem z Lindą usiadły w kółku a Andrzej przyglądał się z boku. Najpierw na macie Linda położyła pnącza a na nie liście bananowca w kształcie x. Następnie zostały one skropione świeżo wyciśniętym mlekiem kokosowym. Na to został wyłożony zmielony korzeń yum (wcześniej też był wymieszany ze świeżym mlekiem kokosowym). Na to Linda położyła liście kapusty i kurczaka znowu mleko kokosowe i jakieś przyprawy. Wszystko to zostało zawinięte w liście bananowca i związane pnączami. W czasie jak dziewczyny przygotowywały laplap w drzwiach ustawiła się niezła widownia ;) Następnie wyszliśmy na dwór. Tam było rozpalone ognisko w którym rozgrzewały się kamienie. Linda rozrzuciła żar i położyła na nim laplap. Wszystko zostało przykryte gorącymi kamieniami. Na górę została położona jakaś płachta która została przykryta ziemią. Wszystko poszło bardzo sprawnie. Ale jak weszliśmy do chatki gdzie przyrządzany był laplap i zobaczyliśmy martwego kurczaka (z głową i pazurkami) to poczuliśmy się nieswojo. Laplap będzie się piekł jakieś 2-3 godziny więc mieliśmy nadzieję że kurczak dobrze się udusi. W czasie jak dziewczyny były zajęte przygotowywaniem jedzenia Andrzeja zaczął zaczepiać Stanley i zaczął się na nim wieszać. Widać było że obaj mieli dobrą zabawę. Jak cały ceremoniał dobiegł końca, wróciliśmy do naszej jadalni i przy herbacie usiedliśmy z Andżelik która zaczęła nam opowiadać co warto zobaczyć w Tajlandii i Wietnamie, ponieważ była tam wcześniej. W czasie jak siedzieliśmy przy stole zaczął się ruch. Najpierw przyszła jedna z córek Lindy i zaczęła robić sok ze świeżych passion fruit (po polsku to się nazywa marakuja albo męczennica jadalna (?). Ruszyliśmy się wiec i jej pomogliśmy. Za chwilę przybiegła też Linda z matami i ułożyła je na podłodze i zaczęła nakrywać do stołu. Wyglądało na to że my we trójkę będziemy siedzieć przy stole a Jean, Linda i rodzina na ziemi na matach. Spytaliśmy się Lindy czy możemy usiąść razem z nimi na matach bo tak będzie przyjemniej. Po krótkich namowach zgodziła się. Po chwili pojawiły się pozostałe dzieciaki. Paulina i Andżelik poszły z nimi zebrać kwiaty do przyozdobienia jadalni. Za chwilę dziewczyny zjawiły się ze świeżymi kwiatami hibiskusa i jakimiś innymi których nawet nie umieliśmy nazwać. W mgnieniu oka wszystko zostało przybrane i ozdobione. Niesamowite było to jak mało potrzeba żeby wszystko ładnie przyozdobić (trzeba tylko wiedzieć skąd to wszystko wziąć – tutaj wszystko rośnie na wyciągnięcie ręki). Ponieważ zaczęło się ściemniać, Jean, specjalnie na tą okazję, włączył generator prądu żebyśmy mieli normalne światło (zazwyczaj siedzieliśmy przy świeczkach). Jak już wszystko było nakryte i przyozdobione Linda przyniosła dwa półmiski z ugotowanym korzeniem yam. Był on pokrojony w plastry, a na wierzchu świeże mleko kokosowe. W końcu przyszedł czas na wyciągnięcie laplap. Linda poprosiła dziewczyny żeby jej pomogły. Poszło to dosyć sprawnie. Jak już wszystko było gotowe, usiedliśmy na matach i Linda otworzyła laplap. Jeden był przyrządzony przez dziewczyny, a drugi Linda przygotowała wcześniej (ten był zrobiony z utartego manioku)Kurczak wyglądał na dobrze ugotowanego (uuufff). Zaczęliśmy od yam. Smakuje on podobnie do młodych ziemniaków. Ze świeżym kokosem był bardzo smaczny (świeżo wyciśnięte mleko z kokosa wcale nie jest takie słodkie jak to które można kupić u nas w puszce). Najpierw spróbowaliśmy tego zrobionego przez dziewczyny. Był nawet smaczny, choć konsystencja była podobna do niewypieczonego placka (pewnie dlatego że był bardzo wilgotny od mleka kokosowego) ale to nie przeszkadzało. Kurczak też był smaczny. Później spróbowaliśmy laplap z manioku. Był on o lekkim, fioletowym zabarwieniu i nie był tak smaczny ;/ Zadowoliliśmy się więc tym zrobionym z yam. Linda ugotowała też strasznie dużo ryżu który był serwowany ze smażonym kurczakiem w sosie sojowym z dodatkiem curry i z dodatkiem jakichś warzyw i owoców (zapamiętaliśmy tylko że jednym z owoców był pał pał – cos podobnego do papaji) i był bardzo smaczny (chyba najsmaczniejszy ze wszystkiego:) Ku naszemu zdumieniu Stanley (chłopak ma 6 lat dla przypomnienia) zjadł dwa pełne ryżu, kurczaka i laplap głębokie talerze!!! Nic dziwnego że ma tyle energii w ciągu dnia ;) Jak już wszyscy się najedli Jean włączył film dvd o AIDS, wyprodukowany na Papui Nowej Gwinei (trochę nam się śmiać chciało, ale trzeba było zachować powagę). Po filmie Jean zawołał wszystkie swoje dzieci. Cała rodzina ustawiła się w rzędzie, Jean wyciągnął gitarę i zaczęli nam śpiewać!!! Kilka piosenek było w języku bislama więc niespecjalnie coś rozumieliśmy i kilka po angielsku. Generalnie wszystkie były religijne (chrześcijańskie z racji tego że jest to dominująca religia). Linda nie mogła na nas patrzeć podczas śpiewania bo od razu zaczynała się śmiać :) Jedna z dziewczyn miała bardzo ładny głos. Generalnie mały koncert bardzo się nam podobał. Później Jean włączył następny film. Tym razem był on o Judaszu. Dzielnie dotrwaliśmy do końca. Bardzo serdecznie podziękowaliśmy za tak miły wieczór. Bardzo byliśmy wdzięczni że mogliśmy spędzić trochę czasu z całą rodziną. Trochę nam było przykro że już jutro musimy wyjeżdżać. Bardzo dobrze się tutaj czuliśmy. Jean i Linda są bardzo serdeczni i przyjaźni. Bardzo miło się z nimi rozmawiało i żartowało. Czas z nimi spędzony będziemy długo wspominać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (69)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże