Na dzisiaj Jean zorganizował transport na drugą stronę wyspy. Wczoraj nam powiedział żebyśmy byli gotowi na około 10 rano. My tradycyjnie wstaliśmy około 7.00. Ku naszemu zdziwieniu samochód już na nas czekał. Szybko wzięliśmy więc prysznic, zjedliśmy śniadanie i dokończyliśmy pakowanie. Załadowaliśmy plecaki na pakę i pożegnaliśmy się z Lindą (Jean jechał z nami do Lenakel bo musiał odebrać swój samochód – pożyczył go żeby dorobić sieci komórkowej, która potrzebowała samochodów żeby dostarczyć telefony do wiosek na Tannie :). My również wsiedliśmy na pakę i ruszyliśmy w drogę (siedzieliśmy na drewnianych ławeczkach wiec tyłek trochę wytrzęsło). Droga do Lenakel zabrała nam jakąś godzinę. Jak dojechaliśmy na miejsce znowu mieliśmy wszędzie pełno pyłu wulkanicznego (przydałby się znowu prysznic). W Lenakel zrzuciliśmy bagaże przed sklepem z przed którego odjeżdżaliśmy poprzednio. Jean powiedział że pójdzie sprawdzić czy jego samochód jest już gotowy do odbioru i wróci po nas i zawiezie nas na lotnisko. Po jakiejś godzinie wrócił i powiedział ze jego samochód jeszcze nie jest gotowy więc pojedziemy tym samym samochodem którym przyjechaliśmy. Na lotnisku okazało się że cena na którą się umówiliśmy była tylko do Lenakel a nie na lotnisko. Twardo uparliśmy się przy swoim. Jean powiedział że gdyby to był jego samochód to było by tak jak się umówiliśmy. A z racji tego że był to inny samochód cena była wyższa. Stanęło na tym ze Jean pokrył różnicę ze swojej kieszeni. W sumie trochę głupia sytuacja się zrobiła, ale Jean powiedział żebyśmy się nie martwili. Mamy tylko powiedzieć światu jak ładna jest Tanna i zachęcić ludzi żeby tutaj przyjeżdżali co niniejszym czynimy !!!! ;) Jeżeli ktoś jest zainteresowany to służymy informacjami i namiarami. Pożegnaliśmy się z Jeanem i rozłożyliśmy sie na trawie przed lotniskiem (normalnie to by nas już ochrona przepędziła, ale nie tu – pełen luz). Siedzieliśmy tak przez dwie godziny czekając aż rozpocznie się check in. Pomału zaczęli zjeżdżać się ludzie przywożąc paczki do przewiezienia do Port Vila. Ku naszemu zdziwieniu, wśród stosu paczek i walizek było kilka kartonów które się ruszały. Później zauważyliśmy że były w nich kury!!! Tego jeszcze nie widzieliśmy (ciekawe jak się kury czuły tak wysoko w powietrzu:). No ale tutaj w sumie można się wszystkiego spodziewać. W końcu zaczęli przyjmowanie głównego bagażu. Pan sprawdził nasz bilet i poprosił żebyśmy wrzucili plecaki na wagę (nie taką jak to zwykle mają na lotnisku, ale taką przemysłową). Limit bagażu był 10 kg. Nasze ważyły 20 kg każdy. Baliśmy się że trzeba będzie coś dopłacić. Pan przywiesił tylko plakietkę i nic nie powiedział. Jak już nadaliśmy bagaż główny, trzeba było jeszcze przejść przez bramkę i skanowanie bagażu. Ku naszemu zdziwieniu trzeba było zapłacić jeszcze podatek lotniskowy, który nie był wliczony w bilet (200 vatu od osoby). Andżelik zapłaciła, ale my nie mieliśmy drobnych (mieliśmy tylko 5000 vatowy banknot). Pani dała nam potwierdzenie zapłaty ale mieliśmy jeszcze przyjść przed odlotem i sprawdzić czy pani będzie miała drobne. I na tym kontrola się zakończyła. W sumie na samolot można wnieść wszystko. Nikt nam nie sprawdził bagażu podręcznego. Lot trwał aż 35 min. W Port Vila wylądowaliśmy o k 16. Wzięliśmy busa i podjechaliśmy do centrum na market bo chcieliśmy jeszcze dzisiaj pojechać na wyspę Lelepa. Ta mała wyspa leży jakieś 40 minut drogi samochodem od Port Vila. Potem jeszcze krótka 5 minutowa przeprawa łódką i powinniśmy być na miejscu. Na targu postanowiliśmy jeszcze zjeść obiad u pani u której jedliśmy za pierwszym razem i opowiedzieć jej o naszych wrażeniach z Tanny. Pani przywitała nas szerokim uśmiechem. Dziewczyny chciały zjeść po rybie. Niestety pani już ryby nie miała. Ale to nie był problem. Od razu poszła kupić dwie ryby żeby je dla nas usmażyć. Andrzej nie był taki wybredny i wziął to co było (czyli wołowinę). Jak już jedzenie było gotowe pani usiadła z nami i zaczeliśmy jej opowiadać o naszych doznaniach z Tanny. Powiedzieliśmy też że chcemy dzisiaj jeszcze pojechać na Lelepę. Pani powiedziała że może być ciężko z transportem ale powiedziała że zobaczy co da się zrobić i poszła popytać na targu cze są jeszcze jakieś samochody które jadą w tamtą stronę. Niestety nie udało się nic załatwić. Postanowiliśmy więc spędzić noc u schronisku u pana Lorenzo i rozejrzeć się za transportem jutro. Podziękowaliśmy pani za pomoc i za obiad i poszliśmy złapać busa. Jak tylko doszliśmy do ulicy zatrzymała się półciężarówka. Andrzej spytał o cenę (z reguły półciężarówki jeżdżą za miasto i mają wyższe ceny niż busy). Udało nam się utargować taką samą cenę jak za busa (czyli 150 vatu za kurs). Wrzuciliśmy więc plecaki i pojechaliśmy do schroniska. Po drodze Andrzej spytał się naszego kierowcy czy dałby radę zawieźć nas jutro na miejsce skąd można złapać łódkę na Lelepę. Pan się zgodził za 500 vatu od osoby (standardowa cena). Mamy być gotowi jutro o 10 rano. Rozładowaliśmy nasze bagaże, zapłaciliśmy i poszliśmy sie zameldować w schronisku. Tam przywitał nas pan Lorenzo. Od razu zauważyliśmy że jest większy ruch niż ostatnio i mieliśmy nadzieję że będzie jeszcze wolne miejsce dla naszej trójki. Na szczęście duży namiot, w którym spaliśmy ostatnio był wolny. Niestety cena się zmieniła. Tym razem facet chciał 1500 vatu od osoby tłumacząc się ze tą samą ceną płacą inni którzy śpią z swoich namiotach, no i tym razem jest szef na miejscu (czyli jego żona). Coś nam się to nie bardzo podobało (chyba w panu Lorenzo odezwała się włoska połowa). Spytaliśmy czy nie spuści nam ceny do 1000 vatu od osoby (tyle ile płaciliśmy ostatnio), a my wrócimy tutaj za tydzień (będziemy musieli spędzić jeszcze jedną noc w Port Vila przed wylotem do Japonii). Na szczęście Lorenzo się zgodził. Od czasu jak przyjechaliśmy do Port Vila cały czas padało (podobno taka pogoda jest od trzech dni – na Tanie mieliśmy bardzo ładną pogodą). Jak poszliśmy rozłożyć się do namiotu, naszych nozdrzy dopadł lekki smrodek wilgoci z namiotu. Stwierdziliśmy że jedną noc przepękamy. Rozłożyliśmy bagaże i wróciliśmy do kuchni żeby zrobić sobie herbaty. Andżelik poszła sprawdzić maila a my spytaliśmy się czy możemy gdzieś podłączyć laptopa. Chcieliśmy podładować baterię i obrobić zdjęcia. Pan Lorenzo powiedział że nie ma sprawy ale musimy zapłacić 300 vatu bo miał wysoki rachunek za prąd w zeszłym miesiącu. Podziękowaliśmy za taką opcję (ostatnio nie płaciliśmy nic i nie było problemu). Ostatecznie poszliśmy podłączyć się na patio w ogrodzie – za darmo bo tam nas Lorenzo nie widział. Coraz mniej się nam tutaj podobało. W przyszłym tygodniu chyba poszukamy innego miejsca na nocleg. Posiedzieliśmy jeszcze w kuchni przy herbacie z innymi ludźmi i pokulaliśmy się spać około 23.