Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Lelepa
Zwiń mapę
2010
23
kwi

Lelepa

 
Vanuatu
Vanuatu, Lelepa Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 39167 km
 
W ciągu nocy padało dość mocno i z Pauliną mieliśmy niezbyt miłą pobudkę w środku nocy. Mianowicie zaczęła przeciekać podłoga namiotu po naszej stronie i materac na którym spaliśmy. Na szczęście nie przemokliśmy za bardzo. Położyliśmy więc karimaty na materacu i poszliśmy spać dalej (byliśmy na tyle cicho że nie obudziliśmy Andżeliki). Rano standardowo pobudka o 7.00, prysznic i śniadanko. Po śniadaniu spakowaliśmy się i czekaliśmy na nasz transport. Kiedy dochodziła 10.30 i samochód się nie pojawiał, zaczęliśmy wątpić czy w ogóle przyjedzie. Andrzej poszedł więc na główną drogę rozejrzeć się za inną ciężarówką. Wrócił po 5 minutach z naszym zarezerwowanym autem. Okazało się, że dzisiaj w mieście policja urządziła łapankę na wszystkie auta świadczące usługi transportowe i sprawdzali wszystkie wymagane papierki. Cała kontrola zabierała trochę czasu i dlatego nasz kierowca się spóźnił, bo oczywiście nic nie miał zapłacone ;). Po załadowaniu bagaży pojechaliśmy na północ od Port Vila do miejsca skąd można złapać łódkę na Lelepę. Nie mieliśmy zarezerwowanego tam żadnego zakwaterowania. Andżelik miała tylko namiary do osoby która prowadzi jakiś guesthouse. Próbowaliśmy tam dzwonić, ale nikt nie odpowiadał. Po godzinie jazdy dojechaliśmy na plażę. Myśleliśmy że kursuje tu regularny prom. Okazało sie, że nie. Zamiast tego na drzewie wisiał dzwon którym trzeba było zadzwonić i wtedy ktoś z wyspy po nas przypłynie. Ufając naszemu kierowcy zapłaciliśmy mu i zdjęliśmy nasze bagaże. Zadzwoniliśmy w dzwon i usiedliśmy pod drzewem, bo zaczęło trochę kropić. Po 5 minutach przypłynęła mała łódka z silnikiem i trzema chłopakami na pokładzie. Załadowaliśmy się i zaczęliśmy płynąc na wyspę. Po kilku minutach jeden z chłopaków spytał się gdzie będziemy spać. Powiedzieliśmy że w Mary Lelepa Guesthouse. Po minach wnioskowaliśmy ze żaden z nich nie słyszał tej nazwy wcześniej. Zaczęliśmy wątpić czy to miejsce w ogóle istnieje, bo chłopacy z przekonaniem mówili, że na Lelepie nie ma żadnego guesthouse’u. Pomimo wątpliwości poprosiliśmy żeby zabrali nas na wyspę. Jak dopłynęliśmy do brzegu jeden z nich wyskoczył na brzeg i pobiegł do pierwszego z domów w wiosce zapytać się gdzie może być nasz guesthouse. Po chwili przybiegł i powiedział ze wszystko jasne. Kawałek dalej w następnej wiosce jest guesthouse i tam też popłynęliśmy. Po wyjsciu na brzeg podszedł do nas jakiś starszy facet i zapytał się o co chodzi. Powiedzieliśmy więc gdzie chcemy spać. Gość widać było wiedział trochę więcej niż chłopacy z łódki i powiedział, że Mary nie jest gotowa nas przyjąć, ale nie mamy się cym martwić, bo jeden z chłopaków ma duży dom i możemy się u niego zatrzymać. Popatrzeliśmy po sobie i ze nie było innej opcji zgodziliśmy się. W drodze do domu przedstawiliśmy się. Starszy facet miał na imię Billi a chłopak u którego będziemy spać to John. Spytaliśmy Billego ile mamy zapłacić za noc. Powiedział nam żebyśmy się niczym nie przejmowali. Będziemy spali u rodziny, będziemy mieli co jeść i John się nami zaopiekuje. Na końcu zapłacimy tyle ile będziemy uważali za stosowne i na ile nas będzie stać. Popatrzeliśmy na siebie trochę zdziwieni, ale Billy zaraz to zauważył i powiedział że naprawdę nie będzie z niczym problemu i że pokarzą nam jak ludzie żyją na Lelepie. W sumie to się ucieszyliśmy bo po pobycie u Jeana na Tannie bardzo chcieliśmy poznać bliżej tutejszych ludzi. Po dojściu do domu (tutaj dużo domów było murowanych, ale były też te zbudowane z palm) John przedstawił nam jego siostrze, Ruth (ona też tutaj mieszka) i zrzuciliśmy bagaże z pokoju. Billy zaproponował że może nas oprowadzić po okolicy. Poszliśmy wiec na krótki spacer. Doszliśmy do ładnej plaży, ale się tutaj nie zatrzymaliśmy. Poszliśmy dalej. Po drodze Billi opowiadał nam trochę o zwyczajach i pokazywał ważne miejsca, także drzewa i kamienie o specjalnym znaczeniu dla miejscowych. Bardzo nam się podobało bo widać było przywiązanie tutejszych ludzi do swoich starych tradycji, pomimo tego że są oni katolikami. Po krótkim spacerze doszliśmy do bardzo ładnej, ale płytkiej jaskini. Spytaliśmy sie Billego czy kiedyś mieszkali tutaj ludzie, ale okazało się że nie. Po spacerze wróciliśmy do domu. Tam nasze bagaże zmieniły swoje miejsce i zostały przeniesione do innego pokoju, który był ładniej urządzony. Powiedzieliśmy że to zupełnie nie potrzebne (wywnioskowaliśmy że Ruth i jej córeczka Brenda będą spały gdzie indziej) i że nie mają specjalnie dla nas robić takich przemeblowań. No ale nie było już odwrotu. W czasie naszego spaceru Ruth z jej rodzicami przygotowali dla nas też przekąskę w postaci ugotowanego korzenia yum. Trzeba było tylko utrzeć kokosa i wycisnąć mleko. John spytał się czy nie chcielibyśmy spróbować utrzeć kokosa. Paulina od razu się zgodziła. John rozłupał więc kokosa i dał go Paulinie razem z deską na końcu której była przyczepiona zaokrąglona blacha z małymi ząbkami. Paulina usiadła więc na stopniu, na desce tak ze blaszka wystawała za próg i zaczęła ucierać. Szło jej to całkiem nieźle, ale później John pokazał jak to się powinno robić i Paulinie zrobiło się trochę głupio. Po utarciu kokosa John rozłupał zewnętrzną skorupę i wyciągnął z niej włókna i podał je Ruth. Ruth ułożyła sobie te włókna w ręce, nałożyła utartego kokosa i zaczęła wykręcać je jak mokrą ścierkę. Świeże mleko zaczęło spływać na gorący yum. Wyglądało to bardzo apetycznie. Jak już wszystko było gotowe usiedliśmy przy stole i posililiśmy się. Później Billi spytał sie czy próbowaliśmy już pić kavę. Andżelik powiedziała że próbowała w Port Vila, ale my nie. Billi zaśmiał się i powiedział ze w takim razie będziemy mieli okazję spróbować dzisiaj wieczorem. Zaproponował też, że może nas wziąć nad inną, piaszczystą plażę i pokazać nam gdzie jest zatopiony wrak, małej awionetki która się tutaj rozbiła. Przebraliśmy sie więc i wzięliśmy maski i poszliśmy. Po dojściu na plażę, Billy wsiadł do jednej z łódek, a my popłynęliśmy za nim. Pod wodą było kilka raf z kolorowymi rybkami. Po środku, pomiędzy Lelepą, a Efate (większa wyspa na której leży Port Vila) Billy wskazał nam miejsce gdzie jest wrak. W sumie nie było to nic specjalnego, ale było miło popatrzeć. Po środku był lekki prąd który trochę nas znosił. Coś nas też w wodzie lekko poparzyło, ale nie mocno (w sumie to nie wiedzieliśmy co, bo nie było nic widać, pewnie jakieś małe meduzy). Po okrążeniu miejsca gdzie leżał wrak wróciliśmy do brzegu. Tam popływaliśmy jeszcze trochę wokół przybrzeżnych skał i podziwialiśmy rybki. Jak już nam się zrobiło chłodno, wyszliśmy z wody. Billy cały czas siedział na brzegu i czekał na nas. Podziękowaliśmy jemu za pokazanie nam wraku i powiedzieliśmy ze pochodzimy sobie trochę po plaży i że nie musi na nas czekać. Przeszliśmy się więc w poszukiwaniu muszelek. W drodze powrotnej do naszych rzeczy i Billego. Zagadał do nas jakis miejscowy facet. Mówił bardzo bobrze po angielsku i spytał się nas czy wiemy cos o Lelepie. Popatrzeliśmy się na siebie i powiedzieliśmy że nic specjalnego. Okazało się że w 2008 roku, Lelepa została wpisana na Listę Dziedzictwa Światowego UNESCO (między innymi jaskinia w której byliśmy z Billim), ponieważ jest to jedno z trzech miejsc związanych z wodzem Roy Mata, którego silne rządy doprowadziły do zaprzestania walk między plemionami na Efate. Okres w którym był on wodzem i zjednoczył plamiona był bardzo dobrym. Cała historia wodza była przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie. Archeolodzy, którzy przybyli tutaj w latach 60 byli zaskoczeni jak dokładne były to opisy i dzięki nim znaleźli grób wodza na wyspie blisko Lelepy. Douglas, tak miał na imię facet z którym rozmawialiśmy, był jednym z reprezentantów z Vanuatu którzy bardzo zabiegali o wpisanie tego rejonu Vanuatu na listę UNESCO i podróżował do wielu krajów żeby uzmysłowić ludziom związanym z UNESCO o wadze tych miejsc dla Ludzi Vanuatu i zmian społecznych jakich dokonał wódz Roi Mata. Do dzisiaj miejsca z nim związane uznawane są jako miejsca tabu, czyli o wielkim znaczeniu i są w nienaruszonym stanie. Bardzo byliśmy wdzięczni Douglasowi, że zatrzymał sie i poświęcił nam swój czas i opowiedział trochę o historii Vanuatu. Po tej lekcji wróciliśmy do Billego i poszliśmy do domu. Tam Ruth i jej rodzice zaczęli już przygotowywać owoc chlebowca który będziemy jeść jako przekąskę podczas picia kavy. Owoce chlebowca były najpierw ugotowane. Później mama Ruth obierała je za skóry, Ruth wyciągała duże pestki ze środka i kroiła owoc na kawałki i wrzucała go do garnka a ojciec ugniatał wszystko odpowiednio wyprofilowaną skorupą kokosa (wygląda na to że nic z kokosa się nie marnuje i na wszystko można znaleźć zastosowanie – wcale nie potrzeba nowoczesnych przyborów w kuchni;). Ruth powiedziała żebyśmy spróbowali też pestki chlebowca bo są bardzo smaczne. I miała rację. Przypominają one w smaku orzechy. Jak ojciec Ruth zagniótł już wszystkie kawałki na jednolitą masę i uformował z niej placek, John wyciągnął z ogniska mała kamienie i ułożył je na środku. Ruth wycisnęła na nie świeże mleczko kokosowe. Mleczko zaczęło skwierczeć i parować (wyglądało to bardzo smacznie). Na końcu wszystko zostało przykryte liśćmi bananowca, żeby się zagrzało i doszło w środku. My z Billy’m przeszliśmy na drugą stronę domu gdzie był „kava bar” (pod palmowym zadaszeniem były drewniane regały i półki na których stały przyszykowane już duże pojemniki z kavą). Kava jako roślina po polsku się nazywa pieprz metystynowy, to roślina z rodziny pieprzowatych; na Vanuatu z korzenia przygotowuje się napój który jest spożywany tutaj w dużych ilościach. Napój ma działanie rozluźniające i uspokajające, o czym sie przekonaliśmy. Zaczęło sie już ściemniać i nie bardzo wiedzieliśmy kto jeszcze będzie z nami pił, a ludzi zaczęło przybywać. John przyniósł trzy miski wypełnione cieczą o konsystencji wody i kolorze błota (nie wyglądało to zbyt apetycznie, ale nie miało specjalnie silnego zapachu). Tryknęliśmy się miseczkami i wychyliliśmy zawartość do dna. Smak nie był najlepszy. Był dość cierpkawo-gorzki i lekko otrząsający na końcu ;) Byliśmy wdzięczni że Ruth przyrządziła zakąskę w postaci chlebowca. Następny w kolejce był Billy. Po wypiciu zaczął on głośno odchrząkiwać i wypluwać ślinę (podobno taki jest ceremoniał, ale nie brzmiało to zbyt apetycznie) i zagryzł chlebowcem (w normalnych barach kava wszyscy po wypiciu odchrząkują i wypluwają ślinę po czym zapijają to wodą). Po wypiciu usiedliśmy na krzesełkach. Po chwili poczuliśmy jak nam lekko drętwieją języki (podobne uczucie jak po podaniu znieczulenia u dentysty) i zaczęło nam się lekko kręcić w głowie (coś jak helikopter po wypiciu dużej ilości alkoholu, ale przyjemniejsze:) i poczuliśmy rozluźnienie. Generalnie zrobiło nam się bardzo błogo. Co chwilę przysiadali się jacyś ludzie i zaczynali z nami rozmawiać. Niestety nie byliśmy w stanie zapamiętać z kim rozmawialiśmy bo nie byliśmy w stanie rozpoznać twarzy (było już całkiem ciemno). Wychodziło na to że wszyscy, a przynajmniej spora większość jest spokrewniona w jakiś sposób ze sobą (albo kuzyni , albo wujkowie, albo szwagrowie, albo bracia, ciężko było się w tym połapać). Po jakimś czasie John spytał się czy chcemy drugą kolejkę. Dziewczyny zgodziły się wypić jeszcze po pół miarki, a Andrzej poszedł na całość i wypił całą. Smak niestety się nie poprawił, ale stan odprężenia i błogości się znacznie pogłębił ;) Problem pojawił się w momencie kiedy trzeba było wstać i iść do toalety bo nogi odmawiały posłuszeństwa (coś jak po alkoholu jak buty robią się za ciasne;). Jak wszyscy wypili następną kolejką i odchrząknęli wszystko kontynuowaliśmy nasze rozmowy. Jeden z kolesi którzy pili kavę (w sumie to byli sami faceci, nie widzieliśmy kobiet pijących kavę), powiedział ze to smutne co się wydarzyło w Polsce (miał na myśli katastrofę pod Smoleńskiem). Lekko nas to zdziwiło, ze nawet tutaj ludzie wiedzą co się dzieje na świecie. Okazało się ze miał on telewizję satelitarną i co wieczór odpalał generator prądu i oglądał wiadomości ze świata. Generalnie atmosfera była bardzo miła i wszyscy byli bardzo weseli (ciekawe dlaczego). My zaczęliśmy odpływać około północy i postanowiliśmy iść spać. Po drodze do łóżka zjedliśmy jeszcze trochę chlebowca. Przed zaśnięciem Andrzej zaczął narzekać na dreszcze, ale myśleliśmy za to może skutek uboczny po kavie. Pomimo tego spaliśmy jak dzieci.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Ma
Ma - 2010-05-15 22:40
Wygląda na to, że bary są na całym świecie!!!
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże