Pielęgniarka nie przyszła w nocy, ale za to pojawiła się ok 7.00 w czasie śniadania. Zmierzyła Andrzejowi temperaturę – 38,6 – wypytała o szczegóły i powiedziała, że dobrze by było zrobić test na malarię. Okazało się, że ma takie błyskawiczne testy, co się czeka tylko 15 minut na wynik, więc nie trzeba będzie pobierać krwi. Więc przystąpiliśmy do testu. Pierwszy – nie działał, drugi – też nie, ale za to trzeci zadziałał i wyszedł wynik negatywny. HURA!!!!! Tylko niestety nie mamy pojęcia co to może być. Piguła powiedziała że to może być jakiś rodzaj grypy (ale Andrzeja w kościach nie łamało) albo jakaś gorączka. W związku z tym daję Andrzejowi Polopirynę S, witaminę C 1000 i mnóstwo owoców, tylko czosnku mi brakuje, ale z tego to Andrzej się chyba nawet cieszy :) No i zobaczymy jak będzie, w razie czego w czwartek lecimy do Japonii z przesiadką w Sydney to jakby mu się nie poprawiło do tego czasu to zostaniemy w Sydney u rodziny. Z upływem godzin temperatura Andrzejowi zaczęła spadać aż do 37,2, ale za to ucho zaczęło Andrzejowi dokuczać (to samo w którym miał zapalenie w Australii), co prawdopodobnie spowodowało te wszystkie wariacje. Na szczęście apetyt zaczął Andrzejowi powracać i zjadł cały obiad przyrządzony przez Ruth. Świeżo złowioną rybkę w mleczku kokosowym, które Paulina dzielnie ucierała, wraz z świeżo wykopanym i utartym korzeniem curry od sąsiadki. To wszystko było podane wraz z maniokiem zawiniętym w liście, które smakowały podobnie jak szpinak. Wszystko po prosu pyszne! Nawet ojcu by tutejsze mleczko kokosowe smakowało ponieważ ma zupełnie inny smak niż to co można dostać w Polsce. Ojciec Ruth postanowił, że w nocy popłynie łowić ryby na jutro żebyśmy mieli smaczne jedzenie.