Andrzej ciągle ma około 38 stopni i bardzo cierpi z powodu prawego ucha (wszystko tak mu spuchło, że prawie nie mógł otworzyć ust, nie mówiąc o gryzieniu). Na śniadanie grzecznie zjadł chlebek ale bez skórki i troszkę papai (zupełnie jak niemowlak). Jak ojciec Ruth dowiedział się że Andrzej nie może gryźć nawet chleba, specjalnie popłynął na wyspę Efate (tam mają swoje pole i ogród gdzie hodują warzywa i owoce) i przywiózł banany (te były większe niż widzieliśmy do tej pory i miały grubszą skórę – jak sie później okazałe te trzeba albo ugotować albo usmażyć bo surowe nie są najlepsze) i usmażył je nam na drugie śniadanie. W tym czasie Paulina próbowała znaleźć czosnek na wyspie (w końcu naturalny antybiotyk), ale niestety się nie udało, a miejscowy znachor popłynął rąbać drzewo i wróci wieczorem. W związku z tym poszłam do pielęgniarki (którą zastałam dopiero za piątym razem, bo się babsko szlaja i nie zostawia wiadomości gdzie polazło), która powiedziała, że żadnych kropli nie ma tylko jakiś antybiotyk. No nic to bierzemy. Andrzej cierpi, żadne tabletki przeciwbólowe mu już nie pomagają, tak na prawdę nie ma wyjścia. Andrzej zażył tabletki i po jakiejś pół godzinie odwiedził go ojciec Ruth, który przyniósł „lecznicze liście”, czyli liście dyni i drzewa z którego robią łodzie (jakiekolwiek to jest) i wycisnął wszystkie soki z nich prosto do ucha Andrzeja. Strasznie to wszystko czarno wyglądało. Po paru godzinach Andrzej zameldował, że czuje się lepiej (co za ulga). Generalnie Andrzej przesypia cały dzień budząc się tylko na posiłki i kuracje. W między czasie Paulina zwiedza wyspę. Niestety nie zachodzi za daleko bo każda napotkana osoba z wioski zatrzymuje ją i pyta jak się mąż czuje i jeżeli byśmy musieli jechać do stolicy w środku nocy to oni zawsze nam bardzo chętnie pomogą przeprawić się łodzią na drugi brzeg i zorganizować jakiś samochód. Również Billy codziennie nas odwiedza i sprawdza stan zdrowia martwiąc się niemiłosiernie. To wszystko sprawia, że czas spędzony na tej wysepce jest znacznie milszy i przyjemniejszy niż gdybyśmy byli w jakimś tutejszym szpitalu. Ostatnie dni specjalnie się od siebie nie różniły. Paulina zaprzyjaźniła się z Ruth z którą rozmawia o Vanuatu i o tym jak się tutaj żyje, o podróżach, o planowanym ślubie Ruth i o świecie (Ruth wypytywała się o dużo rzeczy). Generalnie bez niej chyba byłoby dużo ciężej. Wyglądało na to że Paulina znalazła bratnią duszę.
Wieczorem jeszcze powtórzyliśmy kurację, bo niestety liście, bądź też antybiotyk działają ale tylko na kilka godzin. Około godziny 19tej (zgodnie ze słońcem) poszliśmy spać z wielką nadzieją, że jutrzejszy dzień będzie lepszy.