Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Mt Yasur
Zwiń mapę
2010
19
kwi

Mt Yasur

 
Vanuatu
Vanuatu, Yasur Volcano
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 38917 km
 
Wczoraj podczas powrotu ze spaceru natknęliśmy się na faceta z półciężarówką i zagadnęliśmy go czy by nas nie podwiózł za 1000 vatu do Lenakel (zawsze trzeba się targować. Umówiliśmy się na 10. Mieliśmy wątpliwości czy facet się pojawi, ale nie było rozczarowania. Po dojechaniu do Lenakel zostawiliśmy Paulinę z bagażami i z Andżelik poszliśmy do biura Air Vanuatu zarezerwować bilet na czwartek. Udało nam się też załatwić 20% zniżki na naszą trójkę z racji tego że z Pauliną lecieliśmy już wcześniej Air Vanuatu z Nowej Kaledonii. W dobrych nastrojach wróciliśmy do Pauliny. Zdążyliśmy się też zorientować skąd odjeżdża publiczny transport na drugą stroną wyspy. Pozostało nam się skontaktować z Glenem (facet który ma domki na drzewie które wynajmuje turystom; namiary na niego mieliśmy od Baśki z Nowej Kaledonii). Niestety żadne z nas nie miało telefonu (Andżelik miała, ale chyba go zgubiła na łódce:/. Na nasze szczęście znowu zaczepił nas jakiś lokals i spytał czy nie potrzebujemy pomocy, jakie mamy plany i czy mamy gdzie spać. Spytaliśmy się go czy zna Glena. Okazało się że tak i zaproponował nam że się z nim skontaktuje i spyta o transport. Po chwili Jean (tak miał na imię) wrócił i powiedział że Glen jest na lotnisku i będzie przejeżdżał przez Lenakel jakoś popołudniu (może po 15). Dla nas taka niepewna opcja nie wchodziła w grę tym bardziej że publiczny transport odjeżdżał około 13. Postanowiliśmy że zaczekamy już na publiczny transport i pojedziemy na drugą stronę wyspy i tam się rozejrzymy za noclegiem. Wtedy znowu pojawił się Jean powiedzieliśmy mu o naszych planach. Wtedy zaproponował nam nocleg u siebie. Okazało się że on też ma domki na drzewie. Zaczęliśmy negocjować cenę i stanęło na 1000 vatu od osoby. Jean załatwił też transport na drugą stronę za 500 vatu od osoby. Jean kilka razy upewniał się czy na pewno nie chcemy spać u Glena (wyglądało to tak jakby nie chciał odbierać mu klientów). Powiedzieliśmy jemu, że z Glenem się nie umawialiśmy i że to była tylko jedna z opcji. Po tym jak Jean się upewnił że nie zabiera nikomu klientów poprawił mu się humor. Ponieważ dzisiaj jest poniedziałek, w Lenakel odbywał się targ. Jean zaproponował że zabierze tam dziewczyny żeby mogły kupić jakieś jedzenie, a Andrzej został z bagażami. Po powrocie, w bardzo dobrych nastrojach wsiedliśmy na ciężarówkę z innymi ludźmi i pojechaliśmy. Po drodze zatrzymywaliśmy się kilka razy (ktoś wsiadał, ktoś wysiadał i Jean znikał też na chwilę – pewnie jakieś interesy). Po drodze zaczęło też padać, ale na szczęście Jean zorganizował wcześniej plandeką którą nakryliśmy cały tył samochodu więc było całkiem sucho. Droga nie należała do najrówniejszych więc trochę nas wytrzęsło. Po drodze przejeżdżaliśmy u stóp wulkany z którego co rusz wydobywały się kłęby popiołu z towarzyszeniem głośnych huków. Zatrzymaliśmy sie żeby zrobić zdjęcie. Wszędzie dookoła ziemia była czarna od opadającego popiołu. Po kilku minutach zatrzymaliśmy sie znowu. Tym razem był już to koniec naszej podróży. Wzięliśmy nasze plecaki z ciężarówki, zapłaciliśmy i poszliśmy za Jeanem. Zaprowadził nas pod drzewo Banyan które rosło na jego działce (drzewo ma bardzo duży pień który wygląda jakby był posklejany z dużej ilości mniejszych; gałęzie wypuszczają pnącza które rosną prosto w dół, po zatknięciu z ziemią one też się ukorzeniają tworząc gąszcz pionowych pni – wygląda do niesamowicie). Weszlismy na górę i rozlokowaliśmy się. Jean oprowadził nas i pokazał nam gdzie jest ubikacja i prysznic (naprawdę spartańskie warunki) i jadalnię gdzie będziemy jeść i gotować. Poznaliśmy też jego żonę Lindę. Po zapoznaniu się gdzie co jest postanowiliśmy przejść się drogą. Cały czas słychać było rytmiczne wybuchy z wulkanu (brzmiało to jakby bijące serce ziemi wyznaczające rytm życia tutaj;) Po jakiś czasie przyzwyczailiśmy się do tego słysząc tylko co głośniejsze eksplozje. Podczas spacerku mijaliśmy pełno miejscowej ludności. Wszyscy się uśmiechali i pozdrawiali nas. Kilka osób przystanęło, żeby z nami porozmawiać. Przed nami wygłupiała sie grupka dzieciaków. Czuliśmy się jak byśmy byli u siebie w domu. Jak zaczęliśmy już wracać do domu zrobiło sie ciemno (było około 18, zmrok zapadł bardzo szybko więc dobrze ze wzięliśmy ze sobą latarkę). W pewnym momencie ktoś do nas podszedł. Był to Jean. Wyszedł po nas bo się martwił że się zgubiliśmy. We czwórkę wróciliśmy do domu, usiedliśmy w jadalni i zaproponowaliśmy mu kawę. Jean wyglądał na zmieszanego i nie chciał nam przeszkadzać, ale po krótkich namowach usiadł z nami. Zaczęliśmy rozmawiać o Vanuatu, o Tannie i o interesie Jeana i Lindy. Okazało się, że większość ludzi prowadząca jakiś biznes dla turystów jest zrzeszona w organizacji, która działa na rzecz rozwoju Tanny. Dzięki ich działaniom w maju zostanie uruchomione pierwsze międzynarodowe połączenie lotnicze między Noumeą (Nowa Kaledonia) i Lenakel. W planach są też połączenia z Nową Zelandią i Australią. Do tej pory wszyscy muszą latać przez Port Vila co znacznie przedraża sprawę. Wszyscy z nadzieją czekają na te połączenia. Jean potwierdził też nasze odczucia że ludzie tutaj są bardzo przyjaźni, mili i zawsze uśmiechnięci. Spytaliśmy go też jak rozkręcił swój interes. Powiedział że zaczął od jednego domku dwa lata temu i stopniowo wszystko rozbudował (ubikację i prysznic, jadalnię i drugi domek). W planach ma wybudowanie jeszcze trzech domków, w tym dwóch na drugim drzewie, i przygotowanie miejsca pod kilka namiotów. Spytaliśmy też jak wygląda sprawa wykupu ziemi przez obcokrajowców. Okazuje się że ziemia nie należy do rządu tylko do Ni-Vanuatu, którzy nie sprzedają swojej ziemi tylko oddają ją w dzierżawę na maksymalnie 50 lat (dzierżawę można przedłużyć chyba w nieskończoność, chyba że się podpadnie miejscowym). Bardzo nam sie spodobało takie rozwiązanie, ponieważ blokuje to drogę dużym inwestorom którzy mogliby zniszczyć krajobraz, itp. Poza tym ludzie bardzo szanują tutaj swoją ziemię ponieważ daje ona im wszystko czego potrzebują do życia (jedzenie, budulec, itd). Niestety nie wszystko można tutaj wyhodować. Po niektóre artykuły trzeba jednak pojechać do Lenakel i kupić je w sklepie. Generalnie ludzie nie potrzebują tutaj dużej ilości pieniędzy żeby przetrwać. Życie wydaje się łatwe, bezproblemowe i bezstresowe w porównaniu do naszego. Po naszej rozmowie poczuliśmy że powstała nić przyjaźni między nami i Jeanem. Na jutro zaplanowaliśmy sobie spacer do Port Resolution, wioski nad brzegiem oceanu, po wschodniej stronie wyspy, a wieczorem spacer na wulkan.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (54)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Syl.Tom
Syl.Tom - 2010-05-12 17:13
Moze i sa szczesliwi ale napewno nie zawsze maja co jesc i to staje sie podstawowym ich zmartwieniem. Ale musze przyznac, ze tam pieknie :
Trzymajcie sie.
 
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże