Dzisiaj wylatujemy do Adelajdy, a szkoda bo bardzo miło nam było u niemieckich gospodarzy. Wstaliśmy po 8 i zjedliśmy dobre śniadanko. Na pogaduchach zeszło do około 10.30. Musieliśmy się więc szybko zbierać na lotnisko. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy dużej, zalanej łące. Tam Holger pokazał nam bardzo prymitywną krewetkę (podobno niewiele zmieniła się od setek tysięcy lat), która w czasie suszy zakopuje się pod ziemię i w hibernacji czeka na deszcz. Jak już go spadnie odpowiednio dużo wypływa ona na powierzchnię, składa jaja i umiera. Z jaj rodzą się nowe krewetki i jak bajoro wyschnie znowu zakopują się w ziemi i tak w kółko. Potem pojechaliśmy już na lotnisko gdzie niestety musieliśmy się rozstać. Po nadaniu bagażu przeszliśmy przez odprawę bagażu podręcznego. I tutaj Paulinę spotkała niespodzianka. Pani poprosiła ją na bok, żeby przeprowadzić test na materiały wybuchowe (hi hi a sama się śmiała z Andrzeja jak jego zatrzymali w Sydney). Do Adelajdy dolecieliśmy przed 16 już bez niespodzianek. W Adelajdzie na lotnisku wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do Paul’a i Chris. Na dworcu niedaleko ich domu czekał na nas Paul i podwiózł nas do domu. Niestety mieli oni na dzisiaj zaplanowane odwiedziny u znajomych więc nie spędziliśmy z nimi dużo czasu. Chris pokazała nam tylko gdzie wszystko jest w kuchni, żebyśmy mogli zrobić sobie kolację i wyszli. Wzięliśmy więc prysznic, zrobiliśmy sobie coś szybkiego do jedzenia i zalegliśmy na kanapach przed telewizorem. Spać poszliśmy około 23.