O 8.30 przyjechał po nas autobus, którym dojechaliśmy do Halong Bay. Tam po załatwieniu formalności, które nie trwały długo, weszliśmy na małą łódkę, która zabrała nas do tej właściwej, zacumowanej kawałek dalej. W sumie w porcie w Halong City zacumowanych było (podobno) ponad 600 łódek, które obwożą turystów po zatoce. Więc jest w czym wybierać jeżeli chodzi o operatorów i generalnie taniej jest kupić wycieczkę w Hanoi niż na miejscu w Halong City. Po wejściu na pokład naszej łódki (po angielsku ten typ łódki nazywa się junk – co tłumaczy się jako złom :/ - łódki są wzorowane na tradycyjnych łodziach handlowych, które niegdyś tutaj żeglowały, obecnie są to niemal wyłącznie statki wycieczkowe) zostały nam przydzielone kajuty i mieliśmy chwilę na odświeżenie się. Po 20 minutach podano lunch i zaczęliśmy rejs. Po chwili zaczęliśmy oddalać się od portu i przed nami zaczęła się ukazywać Halong Bay z tysiącami skalistych wysepek skąpanych we mgle. Ograniczała ona trochę widoczność (trochę było szkoda z tego powodu), ale za to dodawała ona innej, bardziej baśniowej atmosfery. Po lunchu wyszliśmy na górny pokład i z leżaków podziwialiśmy widoki, a słoneczko mile nam przygrzewało. Wokół było pełno innych statków wycieczkowych, ale dopóki byliśmy na wodzie specjalnie to nie przeszkadzało. Po godzinnym rejsie dopłynęliśmy do wyspy, na której znajduje się największa jaskinia w Halong Bay. Jak tylko zaszliśmy z łódki dało się odczuć tłum turystów. Jaskinia była rzeczywiście duża i dość ładna. Po wizycie w jaskini przepłynęliśmy się kajakami do pobliskich wysepek i wiosek na wodzie. Pod koniec naszej kajakowej wycieczki słońce chyliło się ku zachodowi i zrobiło się iście bajkowo. Po powrocie na naszą łódź, popłynęliśmy kawałek dalej, aby znaleźć miejsce na nocleg. Jak tylko rzuciliśmy kotwicę, co chwilę podpływały do nas kobiety na małych łódkach (wyglądały one jak duże kosze – łódki nie kobiety – niestety nie wiemy z czego były one wykonane, ale wyraźnie było widać, że są one plecione z cienkich pasków jakiegoś drzewa, może palmy, zaimpregnowanych od spodu), które pełniły rolę sklepów. Nasz przewodnik nie zachęcał nas do kupowania czegokolwiek od nich, tylko w barze na łódce. Poza tym jeżeli wnieślibyśmy własne napoje do picia, to musielibyśmy zapłacić korkowe. Po zachodzie słońca podano nam obiad. Jedzenie było bardzo smaczne. W sumie na naszej łódce było 18 osób. My siedzieliśmy przy stole z dwoma chińczykami, którzy nie mówili słowa po angielsku więc mieli swojego tłumacza i dwoma sympatycznymi Hiszpanami, którzy od ponad 6 lat mieszkają w Peru i tam założyli własną firmę produkującą i sprzedającą peruwiańskie pamiątki. Po obiedzie zaczął się program rozrywkowy, który głównie obejmował karaoke. My posiedzieliśmy trochę i około 21 poszliśmy do naszej kajuty spać (na szczęście muzyka specjalnie nam nie przeszkadzała).