Rano po śniadaniu postanowiliśmy wypożyczyć kajak i popłynąć na pobliską, małą wysepkę na której znajduje się jakiś kurort. Wysepka ta to dwa wzniesienia połączone wąskim paskiem plaży. Na szczęście fale nie były tak duże jak na Filipinach więc wiosłowało się przyjemniej. Jedyne co nam doskwierało to palące słońce. Po jakiejś godzinie wiosłowania dopłynęliśmy do plaży na wysepce. Po chwili zjawił się chłopak, który rozkładał leżaki na plaży i oznajmił nam, że jeżeli chcemy zostać tutaj to musimy zapłacić 100 baht od osoby, ponieważ jest to prywatna wyspa. Zdążyliśmy więc się tylko zanurzyć na chwilę w wodzie, a szkoda bo chcieliśmy wdrapać się na jedno z wzniesień i zrobić zdjęcie wyspy z góry. Nie daliśmy jednak za wygraną. Jak tylko zniknęliśmy za skałami, znaleźliśmy miejsce gdzie udało nam się podpłynąć do brzegu. Paulina została z kajakiem, a Andrzej wdrapał się na wzniesienie i zrobił zdjęcie. W lepszych nastrojach ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze Paulina kilka razy wskakiwała do wody, żeby się ochłodzić. Wczesnym popołudniem oddaliśmy kajak i zalegliśmy na plaży. Później poszliśmy na lunch i wróciliśmy do pokoju. Popołudniu poszliśmy zorientować się jak wygląda sprawa z transportem do Bangkoku, bo musieliśmy dać znać June, naszej znajomej, kiedy i o której przyjedziemy. Najtańszą opcją okazała się kombinacja promu i nocnego autobusu, 600 baht od osoby (była jakaś promocja, bo normalnie bilet kosztuje 700). Wieczorkiem poszliśmy na zachód słońca (który był przepiękny) i później na obiad. Po powrocie do pokoju znowu obejrzeliśmy jakiś film i poszliśmy spać.