Następne dni spędzaliśmy głównie na spacerach po centrum Melaki, gdzie zachowało się dość sporo zabudowań z czasów kolonialnych (portugalskich, holenderskich i brytyjskich). W chińskiej dzielnicy jest dość sporo sklepów z ładnymi antykami chińskimi i regionalnymi. Atrakcji starczyło w sumie na dwa dni. Więc pozostałe dwa byczyliśmy się. Pogoda była upalna. Ulgę przynosiły popołudniowe opady deszczu. Wieczorami chodziliśmy z Calebem na obiady. Ponieważ rozpoczął się ramadan, około 16-17, w różnych częściach miasta otwierają się stoiska z gotowym jedzeniem dla poszczących (od świtu do zmierzchu nie mogą nic pić ani jeść) i nie tylko. Około 17-18 jest największy tłok. Ludzie kupują jedzenie i jadą z nim do domu, gdzie czekają na sygnał z meczetu kiedy mogą zacząć jeść. Jedzenia jest mnóstwo. Grillowane mięso (głównie kurczak), różnego rodzaju curry, smażone w głębokim oleju pierożki, smażone placki (coś ala naleśniki) z pikantnym nadzieniem z jajkiem, kurczakiem i jarzynami, dużo różnych słodkich rzeczy i jeszcze więcej przeróżnych napojów. Jak zwykle obiadaliśmy się do oporu, ale było warto. Trochę nam się tutaj dłużył czas, ale przez to, że dłużej zostaliśmy w Singapurze musieliśmy trochę zmienić plany. W sobotę jedziemy do Kuala Lumpur.