Dzisiaj lecimy do Singapuru. Samolot mamy o 16.50 więc nie musieliśmy zrywać się wcześnie rano. Po śniadaniu poszliśmy jeszcze na spacer. Po drodze wstąpiliśmy do kilku sklepów z lokalnymi wyrobami. W drodze do pokoju zjedliśmy lunch. Po wymeldowaniu się wzięliśmy taksówkę na lotnisko (26 ringit). Na lotnisku wszystko odbyło się bez niespodzianek. W Singapurze wylądowaliśmy około 18. Z lotniska wzięliśmy pociąg i pojechaliśmy do Kuni, u którego zatrzymamy się następne dwie noce. Byliśmy z nim umówieni na 20. Ponieważ na miejsce dojechaliśmy przed umówioną godziną musieliśmy chwilę poczekać przed bramą do apartamentowca. Jak tak staliśmy i czekaliśmy podeszła do nas jakaś para, również z plecakami i spytała czy też czekamy na Kuniego z couchsurfingu. Powiedzieliśmy, że tak. Jak zaczęliśmy się przedstawiać okazało się, że chłopak jest z Włoch a dziewczyna z Polski, więc od razu zrobiło nam się raźniej. W końcu udało nam się skontaktować z Kuni i weszliśmy do budynku. W jego apartamencie okazało się, że będzie tam nocowało jeszcze dwóje amerykanów, ale tylko tą noc, bo jutro już wyjeżdżają. Po zrzuceniu bagaży zaczęliśmy rozmawiać ze wszystkimi. Po dłuższej chwili doszliśmy do wniosku, że zgłodnieliśmy i wszyscy poszliśmy na obiad. Kuni zaprowadził nas do food court(„podwórko”, które jest zadaszone i otoczone różnymi stoiskami sprzedającymi jedzenie i picie, a pośrodku ustawionych jest pełno stołów). Poszliśmy więc zamówić coś do jedzenia i picia. Andrzej zamówił sobie tradycyjną laksę (pikantną zupę, z curry i kokosem którą serwuje się z makaronem, smażonym tofu, rybą i krewetkami), a Paulina świeży, robiony na zamówienie makaron, usmażony z wołowiną w lekkim sosie. Do picia zamówiliśmy sobie po soku ze świeżo wyciśniętych tropikalnych owoców – po prostu pycha. Po późnym obiedzie wróciliśmy do domu. Tam jeszcze gaworzyliśmy i wymienialiśmy się doświadczeniami ze swoich podróży. Spać poszliśmy około 2 w nocy.