Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Noc w dżungli
Zwiń mapę
2010
27
lip

Noc w dżungli

 
Malezja
Malezja, Belaga
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 55966 km
 
Dzisiaj znowu wstaliśmy przed 8. Po śniadaniu, wzięliśmy kupione wcześniej cukierki i balony i poszliśmy zwiedzić długi dom w którym spaliśmy. Poszliśmy też do szkoły, kościoła i zobaczyć domy, które są budowane przez rząd. W szkole było tylko około 10 dzieci (z całego długiego domu – widocznie każdy dom ma swój kościół i szkołę). Tam poczęstowaliśmy wszystkie dzieci cukierkami i daliśmy po balonie. Później poszliśmy do budowanych rządowych domów. Julek powiedział nam, że jakiś czas temu jeden z długich domów spłonął tutaj. Na szczęście nikt nie zginął. Podobno pożary w nich nie należą do rzadkości. Co w sumie nie powinno dziwić. Całe konstrukcje są drewniane. Kuchnie i elektryka nie są dość prymitywne więc o wypadek nie trudno. Dlatego rządowe domy to osobne domki jednorodzinne. Mimo częstych wypadków tubylcy dalej budują drewniane długie domy. Niestety nie udało nam się dojść jak są one dokładnie finansowane, czy rząd albo lokalne władze do nich dopłacają czy są w całości finansowane przez lokalną społeczność. Jedno czego jesteśmy pewni to to, że każda rodzina sama ponosi koszty wykończenia swojego mieszkania. Nowsze domy często są już murowane i niewiele się różnią od zwykłych mieszkań. Po zwiedzeniu długiego domu Julka, popłynęliśmy w górę rzeki zwiedzić inne. Pierwszy, w którym się zatrzymaliśmy był trochę inny. Nie był zbudowany na palach i był znacznie dłuższy. Pierwotna jego konstrukcja miała podobny rozkład (weranda po jednej stronie na całej długości, a po drugiej mieszkania). Z czasem ludzie zaczęli dobudowywać mieszkania po drugiej stronie werandy. Tutaj nie było zbyt wiele dzieci (gdzieś się pochowały). Było za to sporo starszych osób, które garściami brały cukierki i balony dla swoich pociech. Przeszliśmy się po werandzie i częstowaliśmy napotkanych ludzi. Czuliśmy się trochę niezręcznie i nie robiliśmy za dużo zdjęć (nie chcieliśmy żeby to wyglądało, że w zamian za zdjęcie ludzie dostają cukierki). Po całej wizycie musieliśmy jeszcze zapłacić 20 ringit najstarszej osobie za odwiedziny. Trochę to dziwnie zorganizowane. W następnym domu, który odwiedziliśmy wychowała się mama Julka. Tutaj ceremoniał wyglądał podobnie. Z tą różnicą, że poszliśmy odwiedzić ciotkę Julka. Robiła ona akurat czapką z liści palmowych. Poczęstowała nas też winem ryżowym własnej roboty (smakowało podobnie do miodu pitnego i bardzo przypadło Paulinie do gustu) i gotowanym... wężem!!! Był bardzo smaczny. Posiedzieliśmy u niej trochę dłużej, z czego byliśmy zadowoleni. Po tej wizycie postanowiliśmy, że wracamy do domu. Zrobiło się już popołudnie, nam te wizyty jakoś nie bardzo odpowiadały (wolelibyśmy zostać przynajmniej tydzień, zobaczyć jak wygląda codzienne życie tutaj i uczestniczyć z nimi w pracach na polu, czy łowić ryby w rzece – na pewno byłoby to ciekawsze niż takie suche wizyty, no ale na nic innego nie mieliśmy czasu). Po powrocie trochę odpoczęliśmy i przepakowaliśmy plecaki bo dzisiaj noc spędzimy w dżungli. Około 16 popłynęliśmy w dół rzeki do Belagi, żeby kupić jedzenie na wieczorny obiad. Po zakupach odbiliśmy w boczną rzekę i popłynęliśmy w jej górę. Po drodze zatrzymaliśmy się żeby ściąć parę gałęzi bambusa i kilka liści, które zostaną zużyte do gotowania kurczaka. Po jakiś 25 minutach nasza podróż dobiegła końca. Dopłynęliśmy do miejsca gdzie był wodospad. Powyżej rzeka przypominała raczej rwący, górski potok. Dopłynęliśmy do dość sporej połaci piasku na jednym z brzegów rzeki. Tutaj rozbijemy obóz na noc. Wyładowaliśmy wszystkie rzeczy i dziewczyny zaczęły rozkładać obozowisko, a Julek z Andrzejem popłynęli na drugą stronę rzeki zebrać drewno na ognisko. Po powrocie Andrzeja, przyglądaliśmy się jak Mimi szykuje kurczaka. Najpierw został on pokrojony na mniejsze kawałki, włożony razem z wcześniej zebranymi liśćmi do bambusa i zatkany. Nadziany bambus został ułożony w ognisku. Jak wszystko ładnie się gotowało i piekło w ognisku, Andrzej z Julkiem poszli wykąpać się w rzece. Po kąpieli jedzenie było już gotowe. Julek, po odkorkowaniu bambusa, przełoży kurczaka do miski razem z sosem z bambusa w którym on się gotował. Oprócz kurczaka, w bambusie gotowały się też kiełbaski. Mięso jedliśmy z ryżem. Wszystko było bardzo soczyste i bardzo smaczne. Po obfitym objedzie napiliśmy się kawy i zaczęliśmy grać w karty, popijając przy tym ryżowe winko. Z osuszaniem się butelki, nasze humory zaczęły się jeszcze bardziej poprawiać. W czasie gry zrobiło się już kompletnie ciemno i niestety zaczął kropić deszcz. Andrzej z Julkiem szybko zbudowali szałas z gałęzi i plandeki, na której siedzieliśmy na plaży. W szałasie zaczęliśmy grać w zwierzęta więc było jeszcze więcej śmiechu. Niestety na dworze rozpadało się na dobre. Podjęliśmy więc decyzję o ewakuacji do Belagi, ponieważ nie zanosiło się na to, że przestanie padać. Oznaczało to że poziom w rzece może się gwałtownie podnieść, a wtedy bylibyśmy w tarapatach. W Beladze zameldowaliśmy się w jakimś guesthousie i w piątkę przespaliśmy się do rana.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże