Od rana przelotnie padało. Jak sie w końcu wygrzebaliśmy z łóżek i zjedliśmy śniadanie było po 10. Postanowiliśmy dzisiaj iść do informacji turystycznej i wynająć przewodnika, który nas zabierze do jaskini. Do wyboru były dwie opcje. Pierwsza to dwugodzinne zwiedzanie największej jaskini. Druga to łączone jaskinie (cztery godziny). Poszliśmy na całość i wybraliśmy łączone jaskinie (cena za przewodnika 400 peso od osoby). Po chwili przyszedł młody chłopak z lampą gazową i poszliśmy do jaskini. Po drodze znowu minęliśmy wiszące trumny. Przy wejściu do jaskini, na półkach skalnych były poupychane drewniane trumny. Trumny były dość małe, więc zwłoki musiały być ułożone w pozycji embrionalnej. Pochowany tutaj może w sumie zostać każdy, kogo stać na ofiarę z co najmniej dziesięciu świń i dwa razy tyle kur, więc stać tylko najzamożniejsze rodziny. Nasz przewodnik odpalił lampę i zaczęliśmy się przeciskać wąskim przejściem między dużymi głazami. Głazy te odpadły od ścian podczas ostatniego trzęsienia ziemi (niestety nie wiemy kiedy ono było). Również niektóre trumny pospadały z półek skalnych, ale były puste (podobno kości zostały wykradzione i posprzedawane). Przez pierwszą godzinę w sumie nie było trudnych przejść. Było trochę ślisko (my byliśmy w sandałach, a nasz przewodnik w japonkach i radził sobie znacznie lepiej). Później przewodnik powiedział nam żebyśmy zdjęli sandały bo na boso będziemy się mniej ślizgać (i miał rację) i będziemy przechodzić przez wodę. Po następnej półgodzinie chłopak powiedział że będziemy przechodzić przez głębszą wodę tak do klatki piersiowej. Myśleliśmy że żartował, ale później okazało się że nie. Woda była krystalicznie czysta i dość zimna, ale nie lodowata. Dziewczynom sięgała pod pachy, a Andrzejowi trochę ponad pępek ;) (dobrze że nie wzięliśmy całego plecaka i dokumentów, tylko mały aparat i pieniądze w foliowym worku). Na ścianach było widać, że bywa tutaj więcej wody (pewnie wtedy trzeba pływać ). Po przejściu wody co jakiś czas przechodziliśmy przez jakieś jeziorka i strumyki. Po drodze mijaliśmy bardzo ładne formacje skalne. Musieliśmy kilka razy przecisnąć się przez wąskie przejścia i zejść po linie. Generalnie nie było trudno. W połowie drogi doszliśmy do miejsca gdzie ze wszystkich ścian spływała woda. Droga prowadziła pod górę jednej z nich. Przewodnik powiedział żeby tylko nie stąpać po białej skale bo ona jest śliska, tylko po żółtawej. Z początku ciężko było zaufać, że nie będziemy się ślizgać po tej żółtej ścianie (jej nachylenie było jakieś 70%). Więc najpierw podpieraliśmy się rękoma, ale po kilku krokach stwierdziliśmy że można po niej się śmiało wspinać, mimo spływającej po niej wody. Później doszliśmy do wniosku, że na tej skale osadzały się minerały ze spływającej wody i dlatego była taka dobra przyczepność. Na powierzchnię wyszliśmy przed 16 mokrzy, brudni, głodni ale szczęśliwi bo mieliśmy bardzo dobrą zabawę. Po powrocie do domu poszliśmy prosto pod gorący prysznic. Dzisiaj zjedliśmy tylko jeden obiad, ale za to później poszliśmy na ciacho i dobrą, lokalną herbatę. Spać poszliśmy wcześniej bo Alison wyjeżdża jutro rano o 5, niestety się rozstajemy, ale mamy nadzieję utrzymać kontakt.