Geoblog.pl    akleeberg    Podróże    New Zealand, Australia and SE Asia 2010    Batad
Zwiń mapę
2010
27
maj

Batad

 
Filipiny
Filipiny, Batad
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 50576 km
 
Do Banaue dojechaliśmy po 12 godzinach, a nie po planowanych 8. Po drodze, w środku nocy, dosłownie, wybuchła jedna z lewych opon (akurat siedzieliśmy nad nią). Nie wiedzieć czemu kierowcy nie zmienili opony od razu, tylko czekali do rana (może było za ciemno, albo czekali na jakiś warsztat po drodze). Koniec końców na miejsce przyjechaliśmy po 10. Jeszcze nie zdążyliśmy wysiąść z autobusu i już nas dopadł jakiś koleś i zaczął wypytywać co mamy za plany. Powiedział, że jest z lokalnego punktu informacyjnego i pomoże nam zorganizować transport. Wsiedliśmy z nim do jeepnej i pojechaliśmy do restauracji omówić szczegóły. Tam zamówiliśmy sobie kawę i coś na śniadanie. Facet przyniósł mapę okolicy i powiedział nam co możemy zobaczyć i ile będzie transport kosztować. Powiedzieliśmy, że chcemy pojechać do Batad i zobaczyć tarasy ryżowe. Mieliśmy dwie opcje transportu do wyboru. Pierwsza to dojechanie do skrzyżowania, z którego jest 1,5h spacer wyboistą drogą do przełęczy z której jest 45 minutowy spacer do Batad. Druga opcja to jeepnej do przełęczy i potem spacer do Barad. Za drugą opcję pan nam zaśpiewał 1500 pesos (lekkie przegięcie, zero mu sie przypadkiem dodało) postanowiliśmy więc poczekać do 15 kiedy to będzie odjeżdżać lokalny jeepnej do skrzyżowania i dalej iść pieszo. Koleś powiedział że pójdzie i zorganizuje dla nas miejsce i spotkamy się później. Zapłaciliśmy za śniadanie i spytaliśmy się pani czy możemy zostawić tutaj plecaki żeby z nimi nie chodzić po mieście. Pani powiedziała, że możemy ale to będzie nas kosztowało 100 pesos, chyba że zostaniemy tutaj na noc. Podziękowaliśmy i poszliśmy z plecakami. Jak tylko wyszliśmy z restauracji i przeszliśmy jakieś 200 metrów na plac, podszedł do nas kolejny facet i spytał sie czy mamy gdzie spać. Powiedzieliśmy, że jedziemy do Batad. Zaoferował nam więc że nas tam podwiezie motocyklem (z przyczepką) do skrzyżowania za 300 pesos (tyle ile za jeepnej i nie musimy czekać do 15). Utargowaliśmy do 280. Załadowaliśmy plecaki i jazda. Po drodze zatrzymywaliśmy się podziwiać widoki i tarasy ryżowe. Gdzie niegdzie rosły krzaki z tutejszymi słonecznikami, które podobno używają jako nawóz (najpierw namaczają liście na polu a potem sadzą ryż). Pierwszy odcinek drogi był całkiem przyjemny, po płytach betonowych, ale nie trwał on długo. Wkrótce zjechaliśmy na wyboistą i kamienną drogę. Trochę nami rzucało. Miejscami było dość stromo i motor ledwo dawał radę. Po jakiejś godzinie dojechaliśmy do skrzyżowania. Tutaj pan nam powiedział, że jego motor dalej nie da rady. Nie pozostało wiec nic innego jak zarzucić plecaki i skrobać się dalej pieszo. Był straszny skwar. Szliśmy w pełnym słońcu bez nadziei na cień. Dość szybko pot zaczął się lać strumieniami. Po pół godzinie marszu pod górę Andrzej zatrzymał się. Paulinie zajęło następne pięć minut doczłapanie się do miejsca postoju. Tutaj postanowiliśmy zjeść drugie śniadanie (pierwsze nie było zbyt pożywne). Po odsapnięciu i nabraniu sił Paulina stwierdziła że znowu ma cięższy plecak niż Andrzej (ta to jednak ma talent, zawsze pakuje swój plecak pierwsza i zbiera co cięższe rzeczy, a potem narzeka ;). Andrzej z dociążonym plecakiem już tak daleko się nie wysforowywał. Po drodze robiliśmy sobie krótkie przystanki żeby złapać oddech i napić się wody (cały czas szliśmy w pełnym słońcu, na szczęście nie było wysokiej wilgotności... tylko to słońce i brak wiatru:/) Po dwóch godzinach w końcu doszliśmy do przełęczy. Tam siedzieli jacyś lokalsi i było też dwóch białych facetów (turyści). Jak tylko usiedliśmy Zaraz podeszło kilku młodych kolesi i zaczęli się wypytywać jakie mamy plany, jak długo zostajemy, czy nie potrzebujemy przewodnika, żeby nas oprowadził po okolicy i czy nie potrzebujemy pomocy z plecakami. Kulturalnie i z uśmiechem na twarzy odmówiliśmy. Trzeba było to kilka razy powtórzyć bo chłopacy byli dość namolni (w tym momencie zaczęło nam brakować ludzi z Vanuatu i ich bezinteresownej pomocy). Był tutaj też mały sklepik wiec kupiliśmy sobie zimnej coli i sprite’a żeby się ochłodzić i nabrać sił i poszliśmy do wioski. Stąd zanosiło się na 45 minutowy (mamy nadzieję)spacer w dół. Nie było tak źle bo był cień (szliśmy lasem, a może raczej dżunglą...). Ale było dość stromo i schodziliśmy schodami więc po niedługim czasie zaczęły nam wysiadać nogi. Później schody się skończyły i była już normalna ścieżka, ale cały czas dość stromo. W końcu po ponad godzinie i kilku przystankach doszliśmy do znaku który informował że jakieś zakwaterowanie 5minut (ale nie to którego szukamy), miejsce widokowe 5 minut, wioska Batad 45 minut. Popatrzeliśmy na siebie ze zrezygnowaniem bo nie wiedzieliśmy gdzie jest miejsce którego szukamy. Na szczęście po 5 minutach je znaleźliśmy (z wielką ulgą). Najpierw musieliśmy się jednak zarejestrować w punkcie informacyjnym i pani chciała żebyśmy od razu zapłacili (co łaska) na utrzymanie tarasów. Spytaliśmy się czy możemy najpierw znaleźć miejsce na nocleg i potem możemy wrócić i zapłacić (strasznie wszyscy chcą pieniędzy tutaj, jest to naprawdę namolne i staje się upierdliwe). Jak doszliśmy do Rita’s Mount View Inn przywitała nas bardzo miła kobieta. Paulina poszła sprawdzić pokój i jak przyszła powiedziała ze zostajemy. Cena 200 pesos od osoby. Udało nam się utargować do 150 pesos od osoby. Prawdopodobnie zostaniemy tutaj 4 noce. Widok który mieliśmy z okna zapierał dech w piersiach. Byliśmy na szczycie doliny więc widzieliśmy ją całą, pełną tarasów ryżowych. Prawie od samego szczytu góry do samego dołu. Naprawdę przepięknie. No i zero odgłosów cywilizacji. Po przeciwległej stronie doliny piętrzyły się szczyty górskie (niektóre nawet ponad 3000 mnpm). Tarasy zostały zrobione przez tutejszą ludność jakieś 2000 do 3000 lat temu. Ryż który tutaj rośnie jest tylko na własne potrzeby lokalnej ludności. Bardzo niewiele rodzin jest samowystarczalnych. Większość kupuje ryż i inne produkty w Banaue. Po rozłożeniu bagaży i krótkiej odsapce zeszliśmy na dół i poprosiliśmy o obiad. Pani dała nam całe menu! Andrzej wybrał smażony ryż z jarzynami i wołowiną (z puszki) a Paulina wybrała pizzę. Ryż był bardzo smaczny. Wszystko, oprócz wołowiny, jest lokalne i tanie. Andrzeja porcja, dość spory talerz, kosztowała 110 pesos. Do obiadu zamówiliśmy sobie sok pomarańczowy (dla Pauliny) i zimne piwo :) Po obiedzie (około 17) zaczęło strasznie lać. Całe szczęście że nie czekaliśmy na jeepnej w Banau bo teraz byśmy w tym deszczu szli. Poszliśmy się więc zdrzemnąć. I w sumie tak spaliśmy do rana!!!. Byliśmy niewyspani po nocy w autobusie i po spacerku z plecakami.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 273 wpisy273 339 komentarzy339 2533 zdjęcia2533 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże