Dzisiaj rano znowu wczesna pobudka, Śniadanie i w drogę. Był następny pogodny, słoneczny dzień. Jeżeli padało to nie tam gdzie byliśmy, ale pewnie tam dokąd jechaliśmy. Musieliśmy wrócić się z powrotem do Marree. Stamtąd Jechaliśmy najpierw na zachód potem dalej na północ. Po drodze minęliśmy jezioro Południowe Eyre (również bez wody i pokryte solą). Kawałek dalej minęliśmy dwa źródła. Tak po środku pustyni były dwie oazy z wypływającą spod ziemi wodą. Wyglądało to niesamowicie. Pierwsze źródło nazywało się Blanche Cup i znajdowało się na szczycie niewielkiego wzniesienia. Szczyt był płaski, a na jego środku było źródło. Drugie źródło nazywało się Bubbler (na Polski można to przetłumaczyć jako Bąblownik – z dna źródła, w różnych miejscach wydostawały się bąble powietrza).
Oba źródła są częścią podziemnej Wielkiej Studni Artezyjskiej (Great Artesian Basin). Jest ona największą i najgłębszą studnią artezyjską na ziemi. Ma ona powierzchnię 1.711.000km2 (około 23% powierzchni Australii), miejscami ma 3000m głębokości i szacuje się że ma 64.900km3 wody podziemnej. Temperatura wody wacha się od 30oC do 100oC w zależności od lokalizacji źródła.
Stamtąd jechaliśmy dalej do William Creek. Mała miejscowość na szlaku Oodnadatta. Według spisu ludności z 2001 na stałe mieszka tu 6 mieszkańców. Jest tu hotel, stacja benzynowa ino i oczywiście pub (jest to chyba pub na największym odludziu z najmniejszą liczbą stałych klientów;). Tutaj szlak Oodnadatta (szlak ma długość 620km od Marree do Marla, miejscowości położonej dalej na północ i podąża starym, aborygeńskim szlakiem. Leży on na granicy pustyni Tirari i przemierza pustynny krajobraz) się rozwidla. Można nim jechać dalej na północ do Marla przez Oodnadatta albo odbić do Coober Pedy do głównej (niestety asfaltowej) drogi na północ Australii (jest to jedyna droga z Adelaidy, na południu, do Darwin, na północy. Czasem nawet ta droga może być zamknięta jeżeli mocno pada). My chcieliśmy jechać dalej do Oodnadatta, ale niestety ten odcinek był zamknięty z powodów obfitych opadów (jeżeli się wjedzie na jakąkolwiek zamkniętą, nieutwardzoną drogę można zapłacić kilka tysięcy dolarów kary, jeżeli oczywiście złapie cię policja. My nie próbowaliśmy). Nie pozostało nam nic innego jak jechać na zachód do Coober Pedy. Pomyśleliśmy że w sumie żadna strata bo Coober Pedy to światowa stolica opali, słynna między innymi z tego że większość ludzi żyje to pod ziemią, w starych kopalniach żeby uciec przed upałem (ponad 40oC w ciągu dnia). Droga przeleciała nam dość szybko. Z daleka było już widać pełno kopalni. Samo miasto też wygląda jak wielka kopalnia. Wszędzie pełno pordzewiałego sprzętu do wydobywania opali. Nie zrobiło to na nas pozytywnego wrażenia. Przyjechaliśmy tu późnym popołudniem więc muzea były już zamknięte. Postanowiliśmy więc objechać „miasto”. Natrafiliśmy też na podziemny kościół. Nasza Wieliczka wygląda bardziej imponująco. Nie spędziliśmy tu za wiele czasu. Ponieważ był już wieczór nie było też sensu jechać wiele dalej. Postanowiliśmy więc przenocować na przydrożnym parkingu. Ugotowaliśmy Obiad i poszliśmy spać.