Rano nie zrywaliśmy się skoro świt. Śniadanie zjedliśmy około 9. Później udało nam się dodzwonić do biura w Lahad Datu przez które zarezerwowaliśmy nocleg w schronisku w Danum Valley i transport. O 12.30 przyjechał po nas samochód i pojechaliśmy nad rzekę Kinabatangan gdzie spędzimy dwie najbliższe noce i będziemy polować z aparatem na dzikie zwierzęta. Na miejsce dojechaliśmy po 15. Tam przydzielili nam pokój i o 16 popłynęliśmy na pierwszy rejs po rzece. Przewodnik powiedział nam, że na pewno uda nam się zobaczyć jakieś małpy (pytanie tylko jakie) i być może słonie (podobno jedna z grup słoni przyszła dzisiaj nad rzekę z dżungli więc jest duża szansa). Jako piersze zwierze zobaczyliśmy małego krokodyla słodkowodnego (Paulina była zawiedziona jego rozmiarami, spodziewała się chyba takiego rozmiarów smoka :D). Po krótkim przystanku popłynęliśmy dalej. W koronach drzew nad rzeką było sporo małp, więc często się zatrzymywaliśmy żeby się im przyjrzeć i popatrzeć na popisy akrobatyczne. Widzieliśmy między innymi makaki (bardzo popularne) i Proboscis Monkeys (niestety nie znamy polskiej nazwy). Mają one bardzo duży, charakterystyczny nos i duży brzuch (wygląda jakby piły dużo piwa). Widoki nad rzeką były bardzo piękne. Po obu stronach była ściana zieleni. Drzewa wyrastały wysoko ponad rzekę, więc często było trzeba zadzierać głowy, żeby coś zobaczyć. Zdjęcia niestety nie oddają klimatu tego miejsca. Tu trzeba po prostu przyjechać i zobaczyć to samemu. Po drodze widzieliśmy też kilka orłów (były całkiem blisko). Wpłynęliśmy też w jedną z odnóg Kinabatangan. Tam widzieliśmy inną grupę małp Proboscis. Strasznie buszowały one po krzakach i drzewach skacząc między nimi (czasem nawet na kilka metró) bądź spadając w dół na niższe gałęzie wydając przy tym dzikie okrzyki. W pewnym momencie nasz przewodnik oznajmił, że płyniemy dalej. Jak wypłynęliśmy na główną rzeką przewodnik porozumiał się i innymi łódkami i potwierdził że niedaleko w górę rzeki słonie podeszły blisko brzegu i można je zobaczyć. Na łódce można było poczuć podekscytowanie głównie za sprawą Pauliny, która nie mogła wysiedzieć w miejscu. Jak wypłynęliśmy za zakrętu, przy przeciwległym brzegu było już sporo łódek. Udało nam się dopchać pod sam brzeg. W pierwszej chwili ni widzieliśmy nic więcej poza trzęsącymi się krzakami i drzewami w różne strony. Po chwili zobaczyliśmy pierwszego słonia, ale pokazał nam tylko zadek (lepsze to niż nic). Dopiero po dłuższej chwili zobaczyliśmy jego głowę, reszta była za krzakami. Przesiedzieliśmy tutaj dobre 30 minut gapiąc się w kiwające krzaki zza których co jakiś czas wyłaniał się słoń. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze przy sporym drzewie w którego koronie buszowały małpy Proboscis. W pewnym momencie jedna z nich trzymając się rękoma końcy gałęzi zawisła i po chwili puściła się spadając kilka metrów w dół na poniższe gałęzie. Z początku wyglądało to jak skok samobójczy więc wszyscy na łódce wydali okrzyk, który zmienił się w śmiech po bezpiecznym lądowaniu. Podekscytowani i w dobrych nastrojach (w końcu udało nam się zobaczyć to po co tutaj przyjechaliśmy i nie przeszkadzał nam kropiący deszcz)) wróciliśmy do ośrodka na obiad. Jedzenie było bardzo smaczne. Po obiedzie mieliśmy chwilę odpoczynku i o 20 popłynęliśmy na nocny rejs. Jako pierwsze zobaczyliśmy gęste skupisko jaskółek wciśniętych w zagłębieniu w skale nad rzeką. Później wpłynęliśmy w jedną z odnóg. Tam zobaczyliśmy dzikiego kota (był to chyba Leopard – tak nam sie wydaje po późniejszym zobaczeniu fotografii w książce). Ale widzieliśmy go dosłownie przez kilka sekund. Przystanęliśmy więc tuż przy brzegu. Przewodnik powiedział żebyśmy wyłączyli latarki i byli cicho i zaczął nawoływać leoparda. Po kilku minutach włączył swoją latarkę i kot podszedł jeszcze bliżej niż poprzednio i też szybko zniknął. Druga próba nawoływania nie udała się. Ale byliśmy bardzo podekscytowani. Później przewodnik jakimś cudem wypatrzył węża na brzegu. Podpłynęliśmy bliżej. Był to pyton (miał jakieś niecałe 2m długości). Paulina nie czuła się najpewniej, może dlatego że siedziała najbliżej ;) Po drodze widzieliśmy też kilka rodzajów Kingfisher (zimorodkowate). Wszystkie były niesamowicie kolorowe. W nocy można było do nich podpłynąć na wyciągnięcie ręki, bo nie uciekały. Widzieliśmy też małego krokodyla w wodzie. Ponad powierzchnię wystawały jemu tylko oczy i nozdrza. Udało nam się podpłynąć dość blisko za nim zniknął pod wodą. W drodze powrotnej widzieliśmy też dość dużą sowę. Z nocnej wycieczki byliśmy bardzo zadowoleni i pełni wrażeń. Podekscytowani co może przynieść następny dzień poszliśmy spać.