Dzisiaj postanowiliśmy zrobić sobie luźniejszy dzień. Pospaliśmy trochę dłużej (do 9) i zeszliśmy na śniadanie. Na śniadanie postanowiliśmy spróbować lokalnej kawy. STRASZNA LURA BEZ SMAKU!!! (lepsza była zwykła rozpuszczalna). Pogadaliśmy też trochę ze Szkotką, która dzisiaj szło to Cambulu i nad wodospad. My po śniadaniu wróciliśmy do pokoju, poleniuchowaliśmy do około południa. W końcu się zebraliśmy i postanowiliśmy przejść się chociaż po tarasach ryżowych i nacieszyć nimi oczy ostatni raz (nie chcieliśmy też chodzić za dużo, bo Paulinę trochę mięśnie bolały po ostatnich wycieczkach – z Andrzejem wszystko ok tym razem ;). Doszliśmy na przeciwległy brzeg doliny i usiedliśmy sobie na murku. Wkrótce dołączył do nas starszy facet i zaczęliśmy rozmawiać. Facet był z Cambulu i wypytywał się nas co tu robimy itp. (miał on bardzo ładny uśmiech bez jedynek i dwójek w górnym rzędzie:)Po dłuższej chwili dołączył do niego kolega z wioski. Ten drugi wyciągnął worek z jakimiś ziarenkami i liśćmi. Wziął kilka ziarenek i liści, włożył je do ust i zaczął żuć (zauważyliśmy że bardzo dużo osób tutaj żuje jakieś liści i niestety pluje przez to co chwilę, niektóre mają czerwony kolor więc wygląda to jakby pluli krwią, a jak się z nimi rozmawia to zęby mają czerwone jakby pili krew – pierwsze wrażenie nie jest najlepsze ;)Chwilę po tym jak dziadkowie zebrali się w drogę do Cambulu, my też poszliśmy z powrotem, bo zgłodnieliśmy a nie mieliśmy ze sobą nic do jedzenia. Po lunch wróciliśmy do leniuchowania i grania w karty. Wieczorem zeszliśmy jeszcze na obiad i znowu spotkaliśmy Szkotkę. Tym razem wymieniliśmy się doświadczeniami o Szkocji i Japonii (ona pracowała tam przez rok jako nauczycielka angielskiego) i jej oczekiwania też minęły się z realiami. Spać poszliśmy około 22. Jutro wczesna pobudka bo musimy wrócić do przełęczy, skąd o 9 odjeżdża jeepney do Banaue gdzie zatrzymamy się kilka dni.